Zainspirowana
przeczytaną ostatnio „Autobiografią” Krzysztofa Kieślowskiego (wszystkie cytaty pochodzą właśnie z tej książki) postanowiłam stworzyć cykl artykułów o twórczości tego
wybitnego reżysera. Zaczynając od początków, wyboru podjęcia
studiów w Szkole Filmowej aż po lata tworzenia kina dokumentalnego,
a później fabularnego. Miłość do kina narodziła się w małym
Krzysztofie tak samo jak w filmie „Cinema Paradiso”, razem z
kolegami z Sokołowska podglądając filmy z dachu domu kultury.
„Oglądaliśmy zaledwie kawalątek
ekranu. Moja pozycja była taka, że widziałem przeważnie dolny
lewy bok – może z pół metra kwadratowego, może metr. Można
było zobaczyć czasem nogę aktora, tyle, że mogliśmy się
troszeczkę zorientować w akcji. No i w ten sposób oglądaliśmy
filmy.”
Po skończeniu
podstawówki młody Kieślowski nie wiedział co ze sobą zrobić,
nie miał ochoty się uczyć, a rodziców nie było stać, aby
zapewnić mu dobrą szkołę. Aż w końcu ojciec Krzysztofa,
inżynier wpadł na pomysł, aby poszedł do szkoły pożarniczej,
która za darmo dawała internat, wyżywienie i przyjmowała
wszystkich. Po kilku miesiącach w tej szkole Krzysztof „nawrócił
się” i chciał zdobyć lepsze wykształcenie. Dzięki dalekiemu
wujkowi z Warszawy dostał się do Państwowego Liceum Techniki
Teatralnej. To tam nauczył się najwięcej w całym swoim życiu i
zapragnął zostać reżyserem teatralnym, a jedyną drogą do
osiągnięcia tego celu było ukończenie studiów w Szkole Filmowej.
A żeby się tam dostać, nawet Kieślowski miał nie mały problem,
udało mu się to dopiero za trzecim razem. W międzyczasie musiał
wymigiwać się od wojska, więc na początku zapisał się do
Studium Nauczycielskiego, gdzie uczył się rysunku, ale była to
bardzo słaba szkoła dla wszystkich osób, które z odległych stron
kraju przybyły do Warszawy, aby znaleźć jakąś pracę. Krzysztof
miał przeróżne pomysły na uniknięcie zakwalifikowania się do
służby wojskowej, za pierwszym podejściem sporo się odchudzał,
miał aż 16 kilogramów niedowagi, co zapewniło mu zwolnienie ze
służby na rok. Idąc tym przykładem pomyślał, że skoro schudnie
jeszcze bardziej to zwolnienie zostanie przedłużone na dłuższy
czas.
„Przez dziesięć dni rzeczywiście
nie jadłem, nie piłem i chodziłem do łaźni. (…) Ostatniego
dnia było mi już ciężko. Przyjechała mama. Zrobiła mi befsztyk
i po tych dziesięciu dniach zjadłem ten befsztyk. Wstałem,
polazłem na komisję. Rozebrałem się tak jak zawsze. Podlazłem do
komisyjnego stołu. Miałem wtedy dwadzieścia trzy albo dwadzieścia
cztery kilo niedowagi. To już było dużo. Stanąłem przed tą
komisją. Oczywiście nie obyło się, jak zwykle, bez tych
wszystkich wojskowych wrzasków: „Ej tam, podejdźcie! Stańcie no
tam! Przecież nie tu!”. Ponieważ to była ta sama komisja i ten
sam lokal, w którym byłem dużo wcześniej – na wiosnę zawsze
zbierała się w Polsce taka komisja – automatycznie skierowałem
się do wagi. Idę w stronę wagi i słyszę: „Gdzie wy tam
idziecie?! Waga zepsuta dzisiaj! Chodźcie tu”. I tak się
skończyła moja przygoda z odchudzaniem.”
Gdy za drugim razem nie udało mu się
dostać do Szkoły Filmowej, zaczął chodzić do poradni zdrowia
psychicznego, bo jak sam przyznał „straciłem zainteresowanie
czymkolwiek”. Przy kolejnej komisji wojskowej wyjawił to, że się
tam leczy i został skierowany do szpitala psychiatrycznego na
obserwację. Tam szczegółowo opowiadał dziwne historie np. o tym
jak zmontować dodatkowy kontakt elektryczny w domu. Stwierdzono, że
Kieślowski cierpi na schizofrenię i to na zawsze zapewniło mu
kategorię niezdolnego do służby wojskowej nawet w czasie wojny.
Egzaminy do Szkoły
Filmowej znane są wszystkim jako bardzo trudne do przejścia i
naprawdę tylko grono kilku szczęśliwców jest w stanie zacząć te
prestiżowe studia. Kieślowski po dwóch porażkach nie miał już
motywacji, aby zostać reżyserem, zresztą jego zdaniem na początku
lat 60-tych skończył się okres złotego czasu teatru polskiego,
dlatego wiedział już, że szanse ma tylko w filmie. „I
właściwie potem już zdawałem wyłącznie z ambicji, żeby im
pokazać że się tam dostanę”. I to właśnie ten trzeci raz
okazał się być dla niego szczęśliwy.
„W każdym razie pamiętam bardzo
dobrze, że mnie zapytali na takim ostatnim już egzaminie –
rozmowie, od której pewnie zależało, czy przyjmują czy nie, jakie
są środki komunikacji międzyludzkiej. Odpowiedziałem: trolejbus,
autobus. Byłem święcie przekonany, że to prawda, że tak jest. A
oni prawdopodobnie uważali, że pytanie było tak głupie, że ja
odpowiedziałem sarkastycznie czy ironicznie. I prawdopodobnie
dlatego dostałem się do Szkoły. (…) W Szkole Filmowej pytali o
różne rzeczy. Na przykład: Jak działa spłuczka klozetowa? Jak
działa elektryczność? Czy pamiętam pierwsze ujęcie jakiegoś
filmu Orsona Wellesa? Albo czy pamiętam, jak się kończy Zbrodnia i
Kara jakim zdaniem? (…) Trzeba to po prostu umieć opowiedzieć. Za
pomocą takich między innymi pytań bada się sposób opowiadania,
umiejętność koncentracji, a także umiejętność kojarzenia i
inteligencję.”
Okres spędzony w Szkole Filmowej był
dla Kieślowskiego o tyle rozwijający, że zapewnił mu możliwość
oglądania najlepszych filmów bez cenzury i rozmawiania o nich. To
właśnie dopiero wtedy poznał kino Bergmana, Felliniego,
Tarkowskiego. To był także czas zawiązywania zawodowych przyjaźni
z Agnieszką Holland, Krzysztofem Zanussim, Andrzejem Titkowen,
Edkiem Żebrowskim i Andrzejem Wajdą. Razem stworzyli oni bardzo
silną grupę inteligentów, którzy w latach 70-tych stworzyli nowy
rozdział polskiej kinematografii pod hasłem kina moralnego
niepokoju.
Po ukończeniu szkoły
filmowej Krzysztof Kieślowski był zainteresowany robieniem
wyłącznie filmów dokumentalnych. Dyplomowa etiuda „Z miasta
Łodzi”(1969) to portret miasta i jego mieszkańców
układających sobie życie w powojennej rzeczywistości.
„To był film o Łodzi, o mieście,
które wtedy znałem dobrze, bo żyłem tam przez kilka lat, które
właściwie bardzo kochałem. Było okrutne, ale i niezwykłe,
malownicze z powodu rozwalających się domów, rozwalających się
klatek schodowych, ludzi.”
Kolejnym dokumentem w dorobku reżysera
zostało zlecenie WFD „Byłem żołnierzem”(1970).
„Mówił o żołnierzach, którzy
stracili wzrok podczas drugiej wojny światowej. Ci żołnierze
właściwie cały czas siedzą przez kamerą i mówią. Zapytałem
ich, co im się śni, i to było tematem tego filmu.”
Filmy z tego okresu pokazują jak
bardzo Kieślowski pragnął być blisko prawdziwego życia, ludzi w
różnych miejscach i sytuacjach życiowych analizując ich uczucia,
emocje i stan ich psychiki. Bardzo podobały mi się dokumenty:
„Refren”(1972) obrazujący papierkową pracę w zakładzie
pogrzebowym, „Prześwietlenie”(1974) o ludziach chorych na
gruźlicę i zwierzających się ze swoich lęków,”Siedem
kobiet w różnym wieku”(1978) dokumentujący życie 7 tancerek
baletowych na różnych etapach kariery, „Z punktu widzenia
nocnego portiera”(1977) portretujący miłośnika dyscypliny i
wręcz Kodeksu Hammurabiego, który dzieli się z widzami swoimi
przemyśleniami na temat młodszego pokolenia i ludzi nie szanujących
jego pracy.
Warto zwrócić uwagę
na filmy odważne pokazujące funkcjonowanie zakładów robotniczych
oparte na biurokracji i ustaleń partyjnych. Pierwszym z nich była
„Fabryka” (1980) stosunkowo jeszcze niezbyt kontrowersyjna
w porównaniu z „Robotnicy'71: nic o nas bez nas”,
„Życiorysem” (1975)i „Nie wiem”(1977). Ten
ostatni nigdy nie ukazał się na wielkim ekranie z powodu ochrony
głównego bohatera.
„Film jest formą spowiedzi byłego
dyrektora fabryki na Dolnym Śląsku, który był członkiem partii i
przeciwstawiał się mafijnej, partyjnej organizacji działającej w
tym zakładzie, czy w tym powiecie. Oni kompletnie go wykończyli.
(…) To była ta sama grupa ludzi, tyle tylko że on w pewnym
momencie pomyślał, że to już przesada, że tamci kradną towar w
bezczelny sposób, że obciążają tym konta zakładu, że sprzedają
ten towar, a potem piją za to wódkę, kupują sobie samochody.
Niestety nie wiedział, że w te kradzieże i w te wszystkie
transakcje i pijatyki byli zaangażowani ludzie z województwa, czyli
dużo wyżej – z milicji wojewódzkiej, z komitetu wojewódzkiego.
Nie wiedział o tym; wykończyli go zupełnie – psychicznie i
zawodowo.”
To właśnie te filmy ugruntowały
pozycję Kieślowskiego jako reżysera pragnącego pokazać prawdę,
nie oceniającego swoich bohaterów, ale przez ich postawy zadawał
pytania egzystencjalne widzom.
Ta specyfika prowadzenia kamery uwiodła
mnie już podczas moich pierwszych spotkań z jego kinem, a
„Gadające głowy” utwierdziły mnie w przekonaniu, że
Krzysztof Kieślowski jest najbliższym mi filozofem życia. Prosty
zabieg pokazania zwykłych ludzi zapytanych o to kim są i czego
pragną od życia zaowocował pięknym obrazem ludzkich słabości,
wątpliwości, marzeń.
Skoro reżyserowi tak
dobrze wychodziła praca w formie dokumentalnej, dlaczego głównie
jest słynny ze swoich późniejszych filmów fabularnych? W latach
70-tych autor zaczął romansować z telewizją i tworzeniem dla niej
krótkich filmów fabularnych. Lecz dopiero w 1980 podczas prac nad
„Dworcem”, kolejnym dokumentem podglądającym
przypadkowych ludzi na Dworcu Centralnym w Warszawie, stało się coś
co zmusiło Kieślowskiego do porzucenia formy dokumentu. Pewnej nocy
dziewczyna zamordowała swoją matkę, poćwiartkowała i ukryła w
walizkach w skrytkach na tym właśnie dworcu. Policja zażądała od
reżysera taśm z nadzieją, że być może uwieczniono morderczynię
i film stanie się dowodem w sprawie kryminalnej. Kieślowski bardzo
to przeżył, zdał sobie sprawę, że jego artystyczna praca jest
tak blisko ludzi, że czasami przekracza granice, których autor ani
widz nie chciałby poznać.
„No dobrze, nie sfotografowaliśmy
tej dziewczyny, ale gdybyśmy ją sfotografowali? Przecież mogliśmy.
Gdybyśmy kamerę obrócili w lewo zamiast w prawo, być może byśmy
ją sfotografowali i stałbym się współpracownikiem milicji. To
był taki moment, który nie był ważny, bo nie było żadnych
skutków tej historii – negatywnych ani pozytywnych. Niemniej ta
historia mi uświadomiła, jak malutkim jestem trybikiem w jakiejś
maszynie, którą obraca zupełnie kto inny w obcych mi celach.
Celach, których nie znam i które mnie niezbyt interesują.”
Myślę, że
zapoznanie się z początkową twórczością Krzysztofa
Kieślowskiego pozwala uświadomić sobie jak przebiegał rozwój
reżysera, na którym etapie zmienił się jego punkt widzenia, jak
dojrzewał do stworzenia swoich najpopularniejszych filmów znanych
na całym świecie i przy okazji pokazuje co jakim człowiekiem był
słynny, polski reżyser. W kolejnej części cyklu skupię się na
filmach fabularnych realizowanych dla Telewizji Polskiej i
chronologicznie będę zmierzała do popularnego „Dekalogu”,
„Podwójnego życia Weroniki” i „Trzech kolorów”.
Komentarze
Prześlij komentarz