Okres po sesji i na
początku nowego semestru dał mi chwilowe wytchnienie i czas na
nadrobienie zaległości filmowych, ale nie starczyło mi już czasu
na pisanie o nich, dlatego dzisiaj zbiorcza recenzja. Świetnie się
złożyło, że udało mi się zobaczyć „Wałęsę. Człowieka
z nadziei”, którego przegapiłam w kinach, ale po seansie mogę
przyznać, że spokojnie mogłam wydać pieniądze na bilet i nie
byłyby one zmarnowane. Największą zaletą tego filmu wydaje mi się
scenariusz napisany przez pisarza Janusza Głowackiego i naprawdę
widać to, że został on napisany ręką wprawionej osoby, która
wplotła ciekawe dialogi i sceny wywołujące uśmiech u widza, ale
nie będące jeszcze groteską legendarnej postaci jaką jest Lech
Wałęsa, mimo że ten obraził się po zobaczeniu filmu i
stwierdził, że on aż takim bucem nie był. Co potwierdza, że film
naprawdę nie jest pomnikiem chwały, tak jak często to się zdarza
w filmach Andrzeja Wajdy, ale dzięki scenariuszowi i świetnej gry
aktorskiej Roberta Więckiewicza powstał obraz polskich lat 80-tych,
którym możemy się chwalić poza granicami naszego kraju. Takim
filmem może również okazać się najnowszy obraz Władysława
Pasikowskiego „Jack Strong” opowiadający historię
kontrowersyjnej postaci historycznej pułkownika Ryszarda
Kuklińskiego. Przede wszystkim doceniam to, że dzięki temu filmowi
mogłam zapoznać się z historią szpiegostwa w PRL-u, w mediach
pojawiły się liczne artykuły oceniające działanie pułkownika,
to czy jest on bohaterem czy zdrajcą. Jednak pod względem
artystycznym film ten nie urzekł mnie, historia nie wciągnęła i
byłam w stanie jedynie patrzeć na dobre aktorstwo Macieja
Dorocińskiego, Mai Ostaszewskiej i Mirosława Baki. Z kategorii
filmów historycznych sporo sensacji zbudziła ostatnimi czasy
ekranizacja książki „Kamienie na szaniec”. Problemem
konserwatywnych widzów są pewne zmiany w scenariuszu nie
odwzorowujące książki w skali 1:1, a także umieszczenie na
pierwszym planie jedynie Zośki i Rudego i dwie sceny intymne, które
według niektórych zaburzają obraz tych młodych bohaterów, bo w
czasie wojny przecież nie mogli myśleć o dziewczynach i
przyjemnościach. Niemniej dla mnie film został zrealizowany
słusznie, nadano nowy wymiar historii, która dla współczesnej
młodzieży mogłaby być niezrozumiała, bo kto dzisiaj wśród
20-latków mówi o patriotyzmie i oddawaniu życia za ojczyznę, film
Roberta Glińskiego przedstawia to ze strony przyjaciół marzących
o wolnej przyszłości. Fenomenalni młodzi aktorzy – Marcel Sabat
i Tomasz Ziętek stworzyli zgrany duet – jeden surowy i
zdeterminowany na osiągnięcie sukcesu, drugi pogodny, spóźnialski
chłopak razem walczą przeciwko wrogu. Wbrew powszechnym opiniom nie
jest to film dla młodzieży szkolnej, ale dobry polski film wojenny
widziany oczami chłopaków z Szarych Szeregów.


A propos polskich
filmów odnoszących sukces międzynarodowy, najnowszy film
Małgorzaty Szumowskiej „W imię..” moim zdaniem bardzo
słusznie odbił się szerokim echem w mediach jak i na europejskich
festiwalach, bo to pierwszy film Szumowskiej, który w moim odczuciu
jest dopracowany i spójny. Andrzej Chyra po raz kolejny pokazał na
wielkim ekranie swój niebywały talent i szczególnie podobały mi
się jego samotne sceny. Chociaż młodsze pokolenie czyli Mateusz
Kościukiewicz (mój ulubiony młody aktor, niestety też mąż
reżyserki Małgorzaty Szumowskiej) i Tomasz Schuchardt potrafili
wykazać się na ekranie i zwrócić na siebie uwagę na tle
wielkiego Chyry. Moją ulubioną sceną jest ukazana na zdjęciu procesja Bożego Ciała, może dlatego, że jest to moje ulubione święto kościelne ze względu na jego kult natury, zgody z przyrodą i zmiennością losu. W filmie ta scena okraszona jest mocną muzyką i obrazem ludzi przechadzających w mocnym słońcu polną drogę, a wszystko to ma wymiar niezgody z innymi, z tym czego nie jesteśmy w sobie przezwyciężyć. Nie jest to wbrew rekomendacjom film kontrowersyjny,
perwersyjny, ale dobry film o słabości człowieka, o tym do czego
prowadzą niespełnione pragnienia. Podobnie głośnym i oczekiwanym
filmem było najnowsze dzieło Wojtka Smarzowskiego na podstawie
prozy Jerzego Pilcha „Pod Mocnym Aniołem”. Bardzo
sprytnie zareklamowano zwiastun filmu pokazujący polską przaśność,
zabawy z alkoholem i głupawe teksty alkoholików, stąd szturmem
wszyscy udali się do kin. I spotkali się tam z prawdziwym dramatem,
jednak podanym w taki sposób, aby widz nie znający pierwowzoru
książki ani nie wrażliwy na dylematy pisarza uzależnionego od
wódki, mógł się pośmiać, pokiwać głową, że tak to jest jak
człowiek staje się pijakiem, ale nie jestem pewna do jak dużej
części widzów dotarło to, że nasz narodowy problem dotyczy
wszystkich rodzin, niezależnie od statusu społecznego, pochodzenia
czy wykształcenia. Tym razem Robert Więckiewicz nie przekonał mnie
do postaci Jerzego, zabrakło w nim czegoś co pokazałoby ból
artysty pozbawionego swojego wspomagacza. Moim zdaniem w polskim
kinie brakuje obrazów ludzi tworzących sztukę, nie tylko
celebrytów dostarczających rozrywki z TV, ale osób, które tworzą
i wnoszą kawałek siebie do kanonu kultury. Jedynym fantastycznym
dokumentem opowiadającym 20-letnią historię muzyków jest „Miłość”
Filipa Dzierżawskiego. Film skupia się na grupie jazzmanów Tymonie
Tymańskim, Leszku Możdzerze, Mikołaju Trzasce, Maćku Sikale i
Jacku Olterze. Po kilku latach wspólnego dojrzewania jako muzycy,
poznawania samych siebie, swoich możliwości twórczych zespół
rozpadł się z powodów kompletnie ludzkich czyli zazdrości o
większy talent i niezrozumienia pewnych wyborów artystycznych. Bądź
co bądź tych pięciu facetów przeżyło ze sobą strasznie ciężki
i ważny w ich życiu czas, jeden z kolegów popadł w chorobę
psychiczną i popełnił samobójstwo, co zachwiało przyszłością
zespołu. Koniec końców każdy poszedł swoją drogą i 2 lata temu
postanowili spróbować stworzyć coś nowego w starym składzie i w
tym właśnie momencie towarzyszyła im kamera Dzierżawskiego,
rejestrująca ich rozmowy, spojrzenia mówiące o wciąż
niewybaczonych żalach, o różnicach w ich rozumieniu muzyki, które
spowodowały rozpad zespołu 15 lat temu i wciąż stanowią one
podstawę do rozwiązania współpracy. Największą zaletą tego
dokumentu jest to, że jest zrealizowany w tak spójną kompozycję,
że ogląda się go jak dobry film fabularny. Duże wrażenie wywarła
na mnie oprawa graficzna czyli umiejętne połączenie zapisów
archiwalnych z elementami pop artu. Całość sprowadziłabym do
jednej konkluzji – Dzierżawski stworzył obraz sztuki sam stając
się elementem wyszukanej sztuki.

Powracając do filmów
głośnych ze względu na poruszaną tematykę i zdobyty szereg
nagród filmowych zarówno na polskich jak i zagranicznych
festiwalach, muszę wspomnieć o dziele Macieja Pieprzycy „Chce
się żyć”. Sadzę, że nie ma nikogo kto nie słyszał by w
przeciągu ostatnich miesięcy o filmie opowiadającym historię
chorego na niedowład kończyn Mateusza. Oczywiście jest to
poruszająca historia, przede wszystkim pozytywna i dająca nadzieję,
zapewne gdyby ten film powstał w Hollywood pewnie walczyłby o
Oscara, ale tym na co trzeba zwrócić uwagę jest świetna ekipa
aktorska. Dawid Ogrodnik jest dla mnie największym odkryciem roku,
nie jestem w stanie wyobrazić sobie ile pracy musiał włożyć w
rolę głównego bohatera pełnosprawny aktor, aby realnie oddać
fizyczność Mateusza. Na pewno w najbliższym czasie będę
obserwować rozwój kariery tego aktora. Oprócz niego na oklaski
zasługuje też duet Doroty Kolak i Arkadiusza Jakubika czyli
filmowych rodziców. O tym, że Jakubik jest bardzo dobrym aktorem
można się przekonać w każdym filmie Smarzowskiego, ale Dorota
Kolak w „Chce się żyć” mogła się wykazać i udowodnić, że
potrafi być dobrą aktorką również na wielkim ekranie.


A na koniec wspomnę
o dwóch niespodziankach czyli filmach po których nie spodziewałam
się zbyt wiele, a pozytywnie się zaskoczyłam. „Dziewczyna z
szafy” Bodo Koxa to film, który wpadł w kategorie kina
alternatywnego, bo nie jest filmem, który dobrze sprzedałby się w
kinach, jednak wpasowuje on się w tą samą tematykę co „Chce się
żyć”. Jedyna różnica jest taka, że historia nie ma typowego
szczęśliwego zakończenia, składa się z oryginalnych a wręcz
zdziwaczałych bohaterów i fabuła poprzeplatana jest wizjami
halucynacji. Dzięki czemu film ten wydał mi się niesamowicie
świeży, inny, pokazujący zwyczajną historię z kompletnie innego
punktu widzenia i zaprocentowało to powstaniem całkiem przyzwoitego
filmu. Wojtek Mecwaldowski podobnie jak Dawid Ogrodnik sprawdził się
w roli chorego umysłowo chłopaka zamkniętego w czterech ścianach
bloku i traktowanego po macoszemu. Nową twarzą na aktorskim rynku i
to od razu trafiającą na pierwszy plan w tym filmie jest Magdalena
Różańska , która wydała mi się ciekawą, zagadkową osobą i
mam nadzieję, że częściej będzie się pojawiać na ekranie. Kolejnym dosyć nieoczywistym
zaskoczeniem okazała się (ponoć) komedia romantyczna „Facet(nie)
potrzebny od zaraz”. Wielką zmyłką jest plakat filmu
reklamujący grono polskich aktorów: Pawła Małaszyńskiego,
Macieja Stuhra, Michała Żebrowskiego , którzy na ekranie pojawiają
się co najwyżej na 3 minuty. Historia skupia się wokół Zosi
(Katarzyna Maciąg) dobiegającej 30-tki i analizującej dlaczego jej
dotychczasowe związki się rozpadały, dlatego wraca do wszystkich
swoich byłych, aby zasięgnąć opinii na temat jej wad. Bohaterka
nie otrzymuje od nich jednoznacznej odpowiedzi, dostrzega jedynie, że
oni także są niedoskonali, a mimo to w jakiś sposób ułożyli
sobie życie. Ciekawą postacią jest również przyjaciółka Zosi,
Patrycja (Joanna Kulig), która pomimo licznych talentów marnuje się
pracując jako sprzedawca w barze, bo nie chce dołączyć do
korporacyjnego świata, boi się tego, że zacznie żyć za szybko i
niezbyt uważnie i coś istotnego jej umknie. Po przeciwnej stronie
znajduje się ojciec głównej bohaterki (Krzysztof Globisz), który
jest pisarzem poradników o tym jak żyć i osiągnąć szczęście.
Wiecznie skupiony na sobie opowiada córce o tym co jest w życiu
ważne i dlaczego ponosi porażki, sam wciąż szukający miłości i
towarzystwa młodych osób. Pomimo, że film ten pod względem fabuły
wygląda banalnie to bardzo wpasował mi się w klimat dzisiejszych
czasów, życia w wielkim mieście i presji społeczeństwa w kwestii
samorozwoju. Poza tym bardzo spodobała mi się muzyka w filmie,
która pochodzi od nowych, mało znanych polskich zespołów tj. The
Dumplings, Micromusic, jak i świetny montaż, również tak jak w
przypadku wspomnianej już „Miłości” połączenie obrazu
filmowego z graficznym, dające niezwykle barwny i ciekawy efekt. W
kolejnej części kino zagraniczne, które ostatnimi czasy gościło
w naszych kinach.
Komentarze
Prześlij komentarz