Filmy, które warto zobaczyć na 16. Sopot Film Festivalu
Sopocki festiwal trwa w najlepsze, a ja codziennie mam
okazję poznawać nowe, świetne filmy. Pora podzielić się z Wami moimi odkryciami
oraz zachęcić do ich obejrzenia. Na samym początku wspomnę o tytułach, które
miałam okazję zobaczyć już wcześniej, a Sopot Film Festival serwuje je dla
pozostałych kinomaniaków. Warto przyjrzeć się najmłodszemu kinu polskiemu czyli
„Baby bump” Kuby Czekaja oraz „Córkom dancingu” Agnieszki
Smoczyńskiej. Z kina dokumentalnego polecam Waszej uwadze oglądane przeze mnie
niedawno na Gdańsk DocFilm Festivalu „K2.
Dotknąć nieba” Elizy Kubarskiej oraz „Sprawę
rodzinną” Toma Fassearta, a także retrospektywę Wernera Herzoga. Dla tych, którym niestraszne kino przygnębiające,
czeka przegląd filmów Krzysztofa Krauze – szczególnie „Dług” i „Plac Zbawiciela”.
Przechodząc do szczegółów, udało mi się przyjrzeć prawie
wszystkim konkursowym filmom krótkometrażowym. Niestety w tym roku jest mi
ciężko typować zwycięzcę, poziom zgłoszonych prac jest znacznie słabszy w
porównaniu do zeszłorocznego, brawurowego zestawienia, na szczycie którego
królował „Dzień babci” Miłosza
Sakowskiego. Jednak moją uwagę przyciągnęły polskie animacje, które wyróżniały
się ciekawą formą i humorystycznym opowiedzeniem historii. Mowa tu o „Kreaturach” Tesst Moult-Milewskiej, „Ciele obcym” Marty Magulskiej i „Debiucie” Katarzyny Kijek.
"Ślepowidzenie"
Jak dotąd, oprócz polskich reprezentantów, widziałam tylko
jeden pełnometrażowy film fabularny znajdujący się w konkursie głównym, którym
jest „Ocean między nami” Pablo
Arturo Suareza. Ekwadorski reżyser w intrygujący sposób opowiada o starszym
małżeństwie, których męczy pewna tajemnica z przeszłości. Po latach wracają do
swojego domku nad morzem, gdzie czeka ich zmierzenie się z własnymi demonami. Zgoła
odmienny jest norweski film „Ślepowidzenie”
Eskil Vogt, którego główna bohaterka przesiadując samotnie w domu kreuje inną
rzeczywistość, pod którą skrywa swoje lęki i obawy.
W sopockim festiwalu przede wszystkim uwielbiam różnorodność
gatunkową i prawdziwie międzynarodowe kino. Dzięki temu zobaczyłam jeden z
najnowszych filmów rumuńskich –„Skarb”
Corneliu Poromoiu, który otrzymał w zeszłym roku wyróżnienie w Cannes. Śmiało
można powiedzieć, że jest to połączenie kina komediowego z przygodowym, choć
silnie osadzonym w realiach dzisiejszej Rumuni. Opowiada o dwójce sąsiadów,
którzy próbują odszukać zaginiony skarb zakopany lata temu w rodzinnym ogródku
jednego z nich. Panowie ciężko znoszą narastającą presję i przydarzające się im
kłopotliwe sytuacje, mimo to uparcie wierzą, że odnajdą fortunę zapewniającą im
życie bez finansowych zmartwień.
Mocne wrażenie wywarł na mnie ubiegłoroczny argentyński
kandydat do Oscara czyli „El Clan”
Pablo Trapero. Film opiera się na prawdziwej historii rodziny Puccio, która w
latach 80-tych dokonywała porwań zamożnej społeczności na tle zmian
społecznych. Rodząca się demokracja wydaje się nierzeczywista osobom, które
świetnie przystosowały do życia w dyktaturze, sami osiągając z tego korzyści.
Ojciec rodziny Arquimedes (rewelacyjny Guillermo Francella) to mistrz
manipulacji o chłodnym spojrzeniu, który dla mnie był najbardziej magnetyzującą
postacią w całym filmie. Po tym seansie zdecydowanie pragnę bliżej przyjrzeć
się kinu z Ameryki Południowej.
Spotkanie z Magdaleną Cielecką fot. Jacek Szycht
Pora opowiedzieć o dwóch filmach, o których zmieniłam zdanie
w wyniku rozmowy z twórcami tuż po pokazie. Mowa tu o filmie „Egoiści” Mariusza Trelińskiego, który
po latach odświeżyłam sobie i słuchając rozmowy Magdaleny Cieleckiej z krytykiem Łukaszem Maciejewskim zaczęłam
postrzegać ten obraz jako ważny manifest pokolenia końca lat 90-tych, którzy
zachłysnęli się wolnością. Zaskoczył mnie fakt, że tak ceniona aktorka z
bogatym zbiorem ról filmowych uważa właśnie „Egoistów” za swój najbardziej
niedoceniony film. Z kolei o filmie „Obietnica”
Anny Kazejak słyszałam same niepochlebne opinie, dlatego zdążyłam już o nim
zapomnieć i zrezygnować z chęci obejrzenia. Ale skoro na Sopot Film Festiwalu
reżyserka pojawiła się jako jurorka w konkursie 1-2 i miała okazję porozmawiać
z widzami również o swoich filmach, to chętnie skorzystałam z tej możliwości.
Podczas oglądania filmu niektóre postaci wydały mi się niewiarygodne, a dialogi
sztuczne, lecz wymieniając później myśli z innymi widzami oraz Anną Kazejak
uporządkowałam sobie motywacje bohaterów, choć zdecydowanie wciąż najmłodsi
bohaterowie to dla mnie oblicze bezmyślnej młodzieży.
Spotkanie z reżyserką Anną Kazejak fot. Dominik Jagodziński
Nie byłabym sobą, gdybym jednak nie udała się na pokaz
któregoś z dokumentów Wernera Herzoga. Trafiło na projekcję w 3D filmu „Jaskinia zaginionych snów”, który
zapewne przejdzie kiedyś do historii, ponieważ jako jedyny dokumentuje wnętrze
odkrytej w 2008 roku jaskini Chauveta, dzięki której znacznie pogłębiła się
wiedza o życiu w epoce paleolitu. Jak zwykle Herzog łączy poetykę miejsca z
filozoficznymi pytaniami o wartość tego odkrycia. Fenomenalny!
"Co przynosi przyszłość"
Zaś wczorajszy wieczór był smakowitym połączeniem
francuskiego „Co przynosi przyszłość”
Mii Hansen-Love z genialną Izabelle
Huppert wcielającej się w nauczycielkę filozofii, której życie diametralnie się
zmienia na przestrzeni krótkiego czasu i niesie za sobą nieznane dotąd
bohaterce pełne poczucie wolności. A kolejno odkryłam kino irańskie, i to od
razu z najwyższej półki – „Soy Nero”
Rafi Pittsa, który brał udział w tegorocznym konkursie głównym w Berlinie. Akcja
filmu jednak nie rozgrywa się w Iranie, a w Stanach Zjednoczonych i opowiada o młodym
chłopaku meksykańskiego pochodzenia, który urodził się w USA, a następnie
został deportowany. Po latach stara się wrócić do kraju urodzenia i uzyskać
obywatelstwo zaciągając się do armii. Film niesie jednoznaczną ocenę
amerykańskiej rzeczywistości, co może się niektórym widzom nie podobać, dla
mnie jest to obraz, który na długo pozostanie w mojej pamięci.
W najbliższych dniach z przyjemnością wybiorę się na pokazy
filmów połączone ze spotkaniami z ich reżyserami - „Śpiewający obrusik” Macieja Grzegorzka i „(Nie)obecność” Magdaleny Łazarkiewicz. Skuszę się również na obejrzenie
czarno-białego z roku 1930 czyli „Złoty
wiek” Luisa Banuela oraz najnowsze premiery: „Kosmos” Andrzeja Żuławskiego, „Głośniej
od bomb” Joachima Triera i „Wszyscy
albo nikt” Kheirona. Natomiast niedzielne południe spędzę z parą pasjonatów
kina, którzy od kilku lat przeprowadzają spacery
filmowe po Trójmieście. Podczas tegorocznej edycji festiwalu przygotowali
spacer śladem filmów PRL-owskich oraz kryminalne oblicze Sopotu.
Komentarze
Prześlij komentarz