Filmowa biblioteczka - "Krótka książka o miłości" Karoliny Korwin-Piotrowskiej
Rok temu pisałam z zachwytem o książce „Ćwiartka raz”
Karoliny Korwin-Piotrowskiej, która jest świetnym kalendarium ostatnich 25 lat
w muzyce, filmografii i produkcjach telewizyjnych w Polsce. Słysząc o nowej
książce kontrowersyjnej dziennikarki na temat jej ulubionych filmów miałam
nadzieję na kolejną ciekawą pozycję do przeczytania. Ale gdy „Krótka książka o
miłości” pojawiła się już na rynku, przeczytałam recenzję Zwierza popkulturalnego i zdębiałam. Z wyszczególnionych cytatów wyłaniały się np.
słowa pogardy, a dokładnie nazwanie analfabetami osób, które nigdy nie oglądały
„Ojca chrzestnego”. Choć sama często zarzucam znajomym, jak to mogli nie
widzieć danego filmu, nigdy nie wpadłoby mi do głowy, żeby przyrównać ich do
zupełnych ignorantów. Dlatego postanowiłam, że nie wydam własnych pieniędzy na
tego typu książkę, lecz złożyło się tak, że ją wygrałam, więc aby zaspokoić
swoją ciekawość skupiłam się na tej blisko 700-stronicowej lekturze.
Koniec końców okazało się, że dziennikarka z dyplomem
historyka sztuki ma jednak coś ciekawego do powiedzenia na temat światu filmu. Przede
wszystkim spodobało mi się to, że jest to jej subiektywny wybór filmów, które
naprawdę utkwiły Piotrowskiej w pamięci, poruszyły jej emocje. Dlatego w
książce znalazło się miejsce i dla sentymentalnego „Cinema Paradiso”, kultowego
„Forresta Gumpa”, zabawnego „Kiedy Harry poznał Sally”, a także trudnego „Koloru
purpury”. Kluczem doboru ulubionych tytułów było ponowne ich zobaczenie po
latach od pierwszego zachwytu, co wciąż w moim wydaniu jest ryzykownym
zabiegiem, za to najbardziej uczciwym.
Wydawało mi się, że jako kinomanka nie będę zaskoczona
żadnym, nieznanym mi tytułem, a i większość z filmów będzie mi dobrze znana i
zapewne uważana za kultowe przez wszystkie tego typu listy filmów, które trzeba
znać. Pozytywnie się zaskoczyłam, ponieważ z wymienionych 89 filmów okazało
się, że 39 nie miałam jeszcze okazji zobaczyć, a i znalazło się kilka filmów, o
których wcześniej nie słyszałam. I te smaczki zamierzam w pierwszej kolejności
obejrzeć m.in. „Pięć razy we dwoje”, „Inwazję barbarzyńców”, „Ludwiga”, „Sieć”
i „Zgagę”.
Najbardziej problematyczny w tej książce jest styl
wypowiedzi. Czasami autorka za bardzo skupia się na tym, aby jak najszerzej
streścić cały film, tworzy charakterystyki bohaterów i opowiada losy aktorów.
Gdyby zdarzyło mi się przeczytać taki wpis o nieznanym mi dotąd filmie
poczułabym się bardzo rozczarowana, bo nie o to chodzi w recenzji, aby zdradzić
wszystko, a Korwin-Piotrowskiej zdarzało się też omawiać zakończenia. W
niektórych przypadkach okraszenie streszczenia anegdotami z planu filmowego tworzy
idealny układ, który zachęca do sięgnięcia po dany film, ale jeszcze nie
zdradza wszystkiego. Niestety najbardziej kultowe tytuły zostały potraktowane
po macoszemu. Chodzi o to, że autorka pieje nad nimi z zachwytu tak naprawdę
nie mówiąc nic konkretnego, a skupiając się na swoich wspomnieniach z seansu. Tak
właśnie stało się z „Ojcem chrzestnym”, którego dziennikarka sprowadziła do
3-stronicowego opowiedzenia o przygotowaniu się do roli Marlona Brando, jak i
z „Gwiezdnymi wojnami”, których „recenzja” rozpoczyna książkę i jest niczym
innym niż piskiem zachwyconej nastolatki. Z jednej strony to świetnie, że widz
po tylu latach pozostaje wierny swoim uczuciom z dawnych lat i zachowuje do
niego stosunek uwielbiającego go dziecka, ale tak na serio - po co ktoś
chciałby o tym czytać?
Przykład zbyt szczegółowego streszczania filmu "Dawno temu w Ameryce"
Właśnie pod względem tych osobistych zachwytów mam
największy problem z „Krótką książką o miłości”. Owszem sama czasami piszę lub
rozmawiam o filmach, które mnie zachwyciły używając jedynie górnolotnych słów,
choć tak naprawdę nie potrafię wyrazić ich piękna. Nie widzę jednak sensu, aby
taki osobisty zbiór wykraczał ramy bloga lub vloga i stawał się dostępną dla
każdego książką. Tak samo nie popieram idei tworzenia „100 filmów/książek,
które trzeba znać”, bo określanie sztywnych ram i narzucanie czytelnikowi gustu
jest czymś niedopuszczalnym, rujnującym samodzielne poszukiwania po świecie
filmu czy literatury. Na szczęście Korwin-Piotrowska postawiła na szczerość i
wybrała tak różnorodne filmy jak „Gwiazd naszych wina” i „Zmierzch bogów”,
jednak za każdym razem usilnie zachęcała czytelnika do spotkania z danym
filmem, czasami wręcz groźbą pozostania analfabetą. Takie traktowanie
czytelnika uważam za nie fair, dlatego co bardziej wrażliwe osoby lepiej niech
unikają „Krótkiej książki o miłości”.
Komentarze
Prześlij komentarz