Festiwale dokumentalne: Millenium Docs Against Gravity vs Gdańsk DocFilm Festival

Kto uważnie czyta moje teksty już od jakiegoś czasu, na pewno zapoznał się z mym uwielbieniem do kina dokumentalnego. Często jest ono dla mnie wybawieniem od znużenia fabularnymi nowościami w kinach, a szczególnie oddaję się pokazom dokumentalnym podczas festiwali filmowych. Od trzech lat wiernie uczestniczę w czterodniowych, czerwcowych seansach podczas Gdańsk DocFilm Festiwalu, a w tym roku po raz pierwszy miałam też okazję pod koniec maja uczestniczyć w gdyńskiej edycji Millenium Docs Against Gravity. Stąd mogę teraz porównać program dwóch istotnych dla mnie festiwali kina dokumentalnego i mam nadzieję, że będzie to dla Was przydatna wiedza, która być może zachęci kogoś do uczestnictwa w kolejnych edycjach tych wydarzeń.

Przede wszystkim istotną różnicą między wspomnianymi festiwalami jest skala wydarzenia. Millenium Docs Against Gravity posiada wielki komfort współpracy z dużym partnerem i sponsorem wydarzenia, dzięki czemu festiwal w tym roku rozszerzył zakres działania do czterech lokalizacji: Warszawy, Wrocławia, Bydgoszczy oraz po raz pierwszy w Gdyni. Przez to jako jedyna inicjatywa filmowa w Polsce pokazuje najlepsze, najnowsze i wyłącznie zagraniczne produkcje dokumentalne docenione wieloma znaczącymi nagrodami filmowymi.
Niestety ze względu na czas wydarzenia nie udało mi się uczestniczyć w większości pokazów, ale te filmy, które miałam okazję zobaczyć w Gdyni zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Na tego typu wydarzeniu nie ma mowy o jakimś słabszym filmie, zatem na wielkie pokłony zasługuje grupa selekcjonerów festiwalu. Dzięki możliwości spotkania się z zagranicznymi reżyserami zaraz po projekcji ich filmu zmieniłam swoją początkową opinię na temat dwóch filmów – „Krainy oświeconych” Pietera-Jana De Pue oraz „Europy, która kocha” Jana Gassmana. Pierwszy ze wspomnianych filmów ukazuje życie nastoletnich chłopców z afgańskiego dzikiego gangu. Przede wszystkim uwagę widza skupiają przepiękne zdjęcia, które zostały wyróżnione na festiwalu w Sundance, jednak dopiero słowa wyjaśnienia reżysera pozwoliły mi uwierzyć w tą bajkową historię dziecięcych marzeń o wielkości. Z kolei drugi obraz skupia się na ukazaniu czterech par z różnych miast Europy: Sewili, Tallina,  Dublina i Salonik. Dość często zachowania bohaterów były irytujące i chaotyczne, lecz reżyserowi udało się uchwycić nie tylko kryzys w ich związkach, ale tło wydarzeń dotyczące sytuacji społeczno-politycznej w całej Europie.
Pod opieką wiecznego słońca
Reżyser filmu "Europa, która kocha" podczas spotkania z widzami w Gdyńskim Centrum Filmowym
Intrygujący był również dokument Jerzego Śladkowskiego „Don Juan” o dwudziestoletnim Olegu z zespołem Aspergera, na którym spoczywa presja ze strony rodziny znalezienia sobie dziewczyny, dzięki czemu w końcu będzie mógł wieść „normalne życie”. Jednak zdecydowanym faworytem gdyńskiej publiczności stał się obraz koreańskiej rzeczywistości – „Pod opieką wiecznego słońca”. Zagraniczna ekipa uzyskała zgodę władz Korei Północnej na filmowanie życia zwyczajnej rodziny pod warunkiem ściśle określonego scenariusza. Zatem bohaterowie zmienili zawody na bardziej chwalące dobrobyt ojczyzny, sceneria, taka jak fabryka i szkoła, była idealnie skonstruowana tylko na potrzeby filmu, a i każde słowo wypowiedziane przez wzorowego ojca, matkę i córkę było zgodne z jedynym, właściwym porządkiem ustanowionym przez wspaniały rząd Kim Ir-Sena. Najbardziej przerażające w tym wszystkim było obserwowanie małej dziewczynki ulegającej propagandzie, w której nie ma miejsca na łzy słabości ani własne zdanie. Jednak najbardziej spodobał mi się najnowsze dzieło mistrza tego gatunku – „Lo i stało się. Zaduma nad światem w sieci” Wernega Herzoga. Dokument ten opowiada o powstaniu internetu, w tym słynnej pierwszej wiadomości wysłanej w świat w skróconej formie czyli tytułowego „lo”, ale również przyszłości tej technologii oraz dotykających nas już zagrożeniach. Tak naprawdę Herzogowi udało się wzbudzić u widza uśmiech na wspomnienie początków działania medium, bez którego większość z nas obecnie nie wyobraża sobie życia, zaintrygować przyszłymi możliwościami jeszcze bardziej usprawniającymi nam życie, ale też pokazując skutki sieciowego hejtu i zmuszając nas do refleksji nad czarnym scenariuszem – zagrożeniem cyberterroryzmu zupełnie paraliżującymi nasze codzienne egzystowanie.
"Lo i stało się.Zaduma nad światem w sieci"
"Dziwny romans z własnym ego"
Cieszy mnie, że spośród filmów, których nie udało mi się zobaczyć podczas Millenium Docs Against Gravity mogłam nadrobić dwa tytuły już na kolejnej tego typu imprezie, tym razem gdańskim DocFilm Festivalu. Mam tutaj na myśli filmy „Dziwny romans z własnym ego” oraz „Sprawy rodzinne”. Oba zrobiły na mnie piorunujące wrażenie i teraz, kilka dni po pokazach wracam do nich myślami. Pierwszy ze wspomnianych dokumentów posiada bardzo oryginalną formę jak na ten gatunek filmowy. Reżyserka Ester Gould w poetycki sposób opowiada widzowi pomiędzy klatkami filmu o swojej siostrzanej relacji, w której uwielbiana przez nią Rowan pełniła rolę idolki sięgającej gwiazd. Natomiast poprzez obserwowania życia pozostałych bohaterek – młodych kobiet mieszkających w metropoliach starała się uchwycić wszechobecny kult samouwielbienia i dążenia do sukcesu. Zaś tych, którzy nie spełnią swoich wygórowanych oczekiwań zapewne czeka podobny los jak Rowan – zmierzenia się ze swoimi depresyjnymi demonami. Z kolei „Sprawy rodzinne” to pasjonujące stadium traum rodzinnych, które zakorzenione we wczesnym dzieciństwie przynoszą przerażające skutki na funkcjonowanie w dorosłym życiu dwóch braci. Po latach prób odnowienia kontaktu na płaszczyźnie matka-synowie dopiero reżyserujących ich wnuczkowi udaje się dotrzeć do źródeł problemów. Po tym filmie pozostała mi smutna refleksja, że pewni ludzie nigdy się nie zmieniają i nie potrafią dostrzec swoich rażących błędów.
"W krainie karteli"
O zapętlającej się sferze patologii związanych z istnieniem meksykańskich gangów opowiada nominowany do Oscara film „W krainie karteli”, który otwierał tegoroczną edycję Gdańsk DocFilm Festivalu. Wstrząsający obraz, gdzie gangsterzy współpracują zarówno z władzami, jak i kryją się w szeregach zbuntowanej przeciwko przemocy ludności. Z oscarowej półki w programie festiwalu znalazł się też krótkometrażowy film „Body Team 12” przedstawiający sylwetkę jedynej kobiety ze specjalnego oddziału zajmującego się martwymi w wyniku wirusa Eboli w Liberii. Jej hart ducha i wysokie poczucie sensu swojej pracy zupełnie zdominowało ten film, to się nazywa prawdziwe bohaterstwo.  
"Mów mi Marianna"
Gdański festiwal wyróżnia się znacznym udziałem polskiego kina dokumentalnego. W tym roku na 26 filmów konkursowych przypadło aż 11 rodzimych tytułów. Spośród nich najważniejszym było dla mnie dzieło Karoliny Bielawskiej „Mów mi Marianna”, który miałam już okazję widzieć w zeszłym roku na Kamerze Akcji w Łodzi oraz zrecenzować dla Filmowo. Po raz drugi ten film niesamowicie mnie poruszył, a spotkanie z samą reżyserką unaoczniło brak zrozumienia problematyki transseksualizmu również pośród festiwalowej publiczności. Uważam, że każdy kto posiada jakieś wątpliwości w tym temacie powinien obowiązkowo zobaczyć historię Marianny.
Również i ci, którzy nawołują do zaniechania leczenia osób z śpiączce, koniecznie powinni przyjrzeć się dokumentowi Piotra Małeckiego –„Budzik”. Jak wskazuje tytuł mowa tu o popularnej warszawskiej klinice, w której pomoc znajdują rodziny dzieci po ciężkich urazach mózgu. Reżyser skupił się na ukazaniu relacji pomiędzy rodzicami a ich dziećmi tworzących specyficzną, wspierającą się społeczność w Budziku. O podobnie silnej grupie skupionej przeciwko poważnemu wrogowi można mówić w filmie „Piano” Vity Marii Drygas. W tym przypadku buntujący się Ukraińcy na Majdanie zamiast krwawą rewolucją próbowali stawić opór przy pomocy niepozornego instrumentu – niebiesko-żółtego fortepianu, którego muzyka krzepiła i jednoczyła lud oraz irytowała stacjonujące wojsko. Siła rażenia melodii wołających o wolność uwieczniona na filmowej taśmie budzi nadzieję w nieśmiertelne piękno ludzkiego umysłu.
"Piano"
Żeby jednak nie było aż tak różowo po trzech latach uczestniczenia w Gdańsk DocFilm Festivalu zaczęłam zauważać schematy programowe. Każdego roku przez selekcję przechodzą filmy o górnikach, wspinaczach górskich oraz karze śmierci, w tegorocznej edycji były to aż dwóch reprezentantów z wymienionych typów .  Pewnie nic w tym dziwnego skoro wieloletnim hasłem przewodnim jest „Godność i praca”. Jednak oceny jury wydają się być konserwatywne i znacznie odmienne od opinii publiczności bardziej doceniającej polskie kino. Szkoda, że pretendując do miana międzynarodowego festiwalu skala wydarzenia pozostaje wciąż dość mała, mimo że aktualna siedziba oraz setki zgłoszonych filmów jak najbardziej umożliwiają rozszerzenie działalności. Mam nadzieję, że Gdańsk DocFilm Festiwal wykorzysta ten potencjał przy następnej jubileuszowej 15-tej edycji.

Jeśli nigdy dotąd nie braliście udziału w festiwalu filmowym serdecznie polecam Wam tę przygodę. Za każdym razem, gdy mam okazję spędzić kilka dni całkowicie oddając się różnorodnym filmom, nabieram energii na najbliższe tygodnie. Przy okazji można poznać obraz, którego nie można było znaleźć w kinach oraz porozmawiać z jego twórcami. A przede wszystkim doświadczyć niesamowitej atmosfery filmowego spotkania.

Komentarze

Popularne posty