Uwielbiam filmy, w których Kate
Winslet wciela się w role poranionych kobiet z innych epok. I tym
razem się nie zawiodłam, ekranizacja książki "Długi,
wrześniowy weekend" pozostaje wierna oryginałowi, a obsada
została starannie dopasowana do portretów psychologicznych
bohaterów. Niemniej w tym przypadku nie mogę
powiedzieć, aby film był lepszy od książki. Moim zdaniem książka
jest bogatsza w przemyślenia narratora czyli Henry'ego, syna Adele
opowiadającego po latach historię kilku dni, podczas których w ich
domu ukrywał się zbieg, a między parą dorosłych rodzi się
uczucie. Wcześniej Adele była porzuconą kobietą, która do tego
stopnia odczuwała brak miłości, że izolowała się od świata i
momentami popadała w chorobliwe obsesje. Mam słabość do takich
bohaterek, określanych przeze mnie syndromem Anny Kareniny, bo na
podstawie własnych doświadczeń wiem, że blisko mi do takiej
emocjonalnej postawy.
Joyce Maynard rewelacyjnie opisała
relację matki z synem, ich wspólną niedolę i próbę zrozumienia
sensu istnienia. Podczas ich wspólnie spędzonego czasu z Frankiem,
chłopiec ma okazję nauczyć się jaka jest rola mężczyzny,
dlaczego ludzie potrzebują miłości i poznaje uczucie zazdrości.
Henry wraca pamięcią do chwil, które spędził z matką samotnie,
a ona opowiadając mu swoją bolesną przeszłość próbowała
ustrzec nastoletniego chłopca przed ciężkimi błędami dorosłości.
To bardzo piękne i wartościowe fragmenty, które nie zostały
wystarczająco uwidocznione w filmie.
Ciekawa jest również postać Franka,
uciekiniera skazanego za morderstwo żony i dziecka. Na pewno każdy
czytelnik i widz polubi tego mężczyznę, który jest wzorem cnót,
a zarzucane mu czyny wobec jego wersji wydarzeń zostają mu
całkowicie wybaczone, a nawet zostają przyjęte z ogromem
współczucia. Jego uczucie do Adele okazuje się być naprawdę
silne, stąd zakończenie historii nie pozostawia niedopowiedzeń,
ale w pełni rozwiązuje ich skomplikowaną sytuację. Moim zdaniem warto zarówno przeczytać
książkę jak i obejrzeć film.
Komentarze
Prześlij komentarz