Czy przeczytałeś 52 książki w minionym roku?

Na wieść o pogłębiającym się kryzysie czytelnictwa w Polsce dużą popularnością zaczęły cieszyć się wyzwania typu „Przeczytam 52 książki w 2015 roku” oraz chwalenie się tym co się czyta. O ile nie jestem zwolennikiem żadnych sezonowych mód, w tym przypadku jestem przychylna idei, choć nie pozostaję jej bezkrytyczna. Czytanie na wyścigi, z podkreśleniem ilości, a nie jakości lektury jest pułapką, z którą muszą się mierzyć nawet wieloletni książkoholicy. Przyznam, że sama od lat skrupulatnie prowadzę listy z przeczytanymi tytułami i dumnie mogę poszczycić się, że były lata z 70-80 tytułami w moich rękach. W 2015 roku czując narastającą presję zewsząd liczba ta nieco spadła i na samym końcu okazało się, że przeczytałam…53 książki. Pod choinkę sprawiłam sobie czytnik e-booków (relacja z użytkowania wkrótce), więc liczę na to, że w przyszłym roku przeczytanych pozycji będzie więcej, ale będę starać się nie poddać się żadnym oczekiwaniom. W ramach podsumowania chcę podsunąć Wam kilka tytułów, które o ile jeśli jeszcze ich nie poznaliście, naprawdę warto je przeczytać.

Po raz kolejny na dłużej w mojej głowie pozostają reportaże. I ponownie nie zawiódł mnie Witold Szabłowski, który w zeszłym roku zachwycił mnie „Tańczącymi niedźwiedziami”, a kilka miesięcy temu sięgnęłam po jego nieco starszą książkę „Zabójcę z miasta moreli. Reportaże z Turcji”. Nigdy nie interesowałam się tym krajem, a dzięki Szabłowskiemu poznałam troszeczkę mentalność tych ludzi, zanim usłyszałam o ich problemach w mediach. Co roku staram się też wracać do mistrza gatunku czyli Ryszarda Kapuścińskiego. Postanowiłam poznać początki reportera i przeczytałam zbiór jego reportaży z Polski – „Busz po polsku”, kiedy to odwiedzał małe wioski i malowniczo opowiadał o tych ludzi bez wyświechtanych frazesów, z którymi dziś często można się spotkać w gazetowych reportażach. Na Warszawskich Targach Książki kupiłam „Podróże z Herodotem”, które z kolei są bardzo osobistą wizją Kapuścińskiego o jego pierwszych podróżach zagranicznych. Zresztą w każdym dziele reportera czuć jego obecność, nie staje za swoimi bohaterami, jak to zwykle bywa, ale opowiada o ich konfrontacji i dzieli się swoimi przemyśleniami. W zupełnie innej formie znajduje się książka Aleksandry Boćkowskiej „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL-u”. Autorka pozwala wypowiedzieć się osobom zajmujących się w tamtym czasie modą oraz skrzętnie dokumentuje fakty. Wiele nauczyłam się z tej książki z historycznego punktu widzenia, zwłaszcza że lektura zbiegła się u mnie w czasie z pokazem dwóch filmów dokumentalnych o modzie w Polsce: „Szafa polska 1945-89” oraz „Political Dress”.

Oprócz reportaży tkwiłam w nurcie historii prawdziwych stworzonych w pierwszej osobie. Pisałam już o „Chustce” Joanny Sałygi czyli zapisie bloga, za pomocą którego przekazywała swojemu synowi i innych chorym w bardzo prosty sposób to co najistotniejsze. W bardziej szczegółowej formie, pełnej ironii klasyfikują się „Łebki od szpilki” Agnieszki Szpili. Ubawiłam się, wzruszyłam, ale też byłam oburzona sytuacjami jakie spotkały samotną matkę z dwójką chorych dzieci.  Na koniec historii prawdziwych zostawiłam sobie biografię, którą dokończyłam już w 2016 roku, a mianowicie „Beksińscy. Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej. Co nieco słyszałam o artystycznej rodzinie i jej tragicznych losach, ale chciałam zasięgnąć większej porcji wiedzy, skąd narodziły się ich problemy. Grzebałkowska w świetny sposób tworzy portret psychologiczny swoich bohaterów i chronologicznie snuje opowieść, która na samym końcu pasjonuje prawie jak rasowy kryminał.


Skoro już o kryminałach mowa, to wciągnęłam się w tetralogię Katarzyny Bondy i choć długo zajęło mi przeczytanie wymagających tomisk czyli „Pochłaniacza” i „Okularnika”, była to lektura wyborna. Odczułam chęć zagłębienia się w kryminalnych historiach, dlatego w najbliższych tygodniach planuję przeczytać „Zaginioną dziewczynę” i „Dziewczynę w pociągu”. Jak widać w minionym roku byłam dość monotematyczna, albo po prostu czytałam książki, które nie pozostały we mnie na dłużej. Jedyną lekturą, która idealnie wpasowała się w odpowiedni moment i klimat jest „Zaginiona dzielnica” Patricka Modiano. Czytałam tą cieniutką książeczkę upalnym latem w pociągu, a akcja książki również rozgrywa się w Paryżu latem dusznym od atmosfery dawnych dziejów. Jestem szczerze zdziwiona, że ten klimat utrwalił się w mojej pamięci. Bardzo chciałabym spotkać na swojej drodze więcej takich książek i tego i sobie i Wam życzę. Bez konieczności ścigania się jak dużą ilość wartościowej literatury uda się Wam przeczytać J

Komentarze

Popularne posty