Film lepszy od książki - "Marsjanin"
Naprawdę jestem zaskoczona tym, że w kolejnej odsłonie Filmu lepszego niż książki chcę opowiedzieć o pozycji z kategorii science-fiction. Jak
już wielokrotnie wspominałam nie przepadam za tym gatunkiem i bardzo rzadko
sięgam po takie tytuły, ale robię wyjątek dla książek i filmów, które cieszą
się uznaniem wśród sprawdzonych przeze mnie krytyków. Dlatego choć nie wybrałam
się w październiku na premierę kinową „Marsjanina”, pierwszą książką jaką
przeczytałam na moim nowym czytniku e-booków była książka Andy’ego Weira. Mimo
że „Marsjanin” jest bardzo przystępną, wciągającą historią, od samego początku
miałam wrażenie, że ta książka powstawała z zamysłem jej ekranizacji. Co moim
zdaniem jest nieco rażącym odczuciem, ponieważ od razu zaczynam sobie wyobrażać
jak będzie ta scena wyglądać w filmie. Dla co niektórych może to być właśnie
zaletą, bo oznacza że scenariusz filmowy będzie w dużej mierze wierny
oryginałowi. Zaiste tak jest w przypadku „Marsjanina”. Powracając jednak do
wersji pisanej, wraz z wartką akcją i bohaterami wzbudzającymi sympatię,
książka aby być wiarygodna zawiera znaczną ilość opisów technicznych mających
wyjaśnić czytelnikowi w jaki sposób Mark Watney, członek misji NASA pozostawiony
samotnie na Marsie po burzy piaskowej, stara się przeżyć. Ta właśnie część była
dla mnie najmniej przystępna, bo jednak techniczne niuanse wolę oglądać na żywo
niż o nich czytać, stąd po etapach zafascynowania rozwojem akcji następowały
chwile znużenia przy opisach wyglądu i działania kosmicznych technologii.
Jednak trzeba przyznać autorowi, że połączenie fabuły z realiami wypada dość
wiarygodnie i nie jest w żaden sposób zagmatwane bądź nielogiczne, tak jak np.
w „Interstellar”.
Najlepszym co przytrafiło się temu tekstowi jest chęć
ekranizacji przez samego Ridleya Scotta. Reżyser „Obcego- 8 pasażera Nostromo”
i „Łowcy androidów” jak nikt inny w swoim fachu potrafi stworzyć naprawdę
wartościowe kino gatunkowe. I choć nie ma co się oszukiwać, „Marsjanin” nie
jest arcydziełem, który pozostanie kiedyś kultowym, to jest to bardzo przyjemny
film z przystępną wizją podboju kosmosu. Obsadzenie w głównej roli Matta Damona
jest moim zdaniem rewelacyjną decyzją. Czytając najpierw książkę, wiedząc już o
tym kto gra Marka w filmie, sekwencje dialogów jak i przemyśleń głównego bohatera
były już przeze mnie utożsamiane z Damonem. Cieszy mnie zatem fakt, że końcowy
efekt moich wyobrażeń sprostał oczekiwaniom, a ja po raz pierwszy od bardzo
dawna dobrze bawiłam się na filmie sci-fi.
W gruncie rzeczy „Marsjanin” nie jest klasycznym kinem
fantastycznym, ale czymś pomiędzy kinem akcji a komediodramatem. Dlatego wielu
zdziwiła obecność „Marsjanina” w kategorii filmu komediowego wśród nominacji do
Złotych Globów. Przyłączam się do tego, aby nie kategoryzować tego filmu w
obrębie tylko jednego gatunku. Cieszę się, że Hollywodzkie Stowarzyszenie Prasy
Zagranicznej postanowiło docenić aktorstwo Matta Damona jak i sam film. Choć
tak jak wspomniałam nie chcę Was przekonywać do tego, że jest to genialna
produkcja, która przetrwa próbę czasu. Za to skromnie sugeruję, że o wiele
przyjemniej spędzić ponad 2 godziny z Mattem Damonem niż poświęcać kilka
godzin więcej na książkę, która świadomie powstawała po to, aby zostać
zekranizowana.
Komentarze
Prześlij komentarz