Lekka lektura na wakacje - "Miłość bez scenariusza"



Podczas leniwych, wakacyjnych popołudni mało kto myśli o ciężkich, dramatycznych tematach (są jednak wyjątki – patrz: ja), ale chętnie sięgamy po lekkie, odprężające lektury. A w tym gatunku najlepiej sprawdzają się romanse. Najnowsza propozycja wydawnictwa Akurat serwuje nam „Miłość bez scenariusza”. Na pierwszy rzut oka nie jest to wcale lekka lektura, bo przez swoją objętość blisko 700 stron wygląda dosyć potężnie. Jednak jej zawartość jest klasycznym przykładem spełnienia marzeń zwykłej dziewczyny zakochanej w słynnym aktorze. Co prawda złamany jest tutaj typowy wyznacznik historii – dziewczyna wie kim jest słynny przystojniak, ale nie należy do grona wyznawczyń jego kultu, ba! Nigdy nawet nie widziała żadnego filmu z jego udziałem. Zatem podczas pracy nad kolejną częścią popularnego filmu ekipa osiada w Seaport, a nasza barmanka Taryn ma nie lada urwanie głowy. Pewnego wieczoru ktoś skrywa się na jej klatce schodowej i okazuje się, że jest to nikt inny jak Ryan Christensen uciekający przed swoimi fankami, które nieomal rozszarpały go na strzępy. Taryn jako jedyna kobieta w mieście nie wypytuje aktora o pracę nad filmem, nie prosi go o autograf i stara się zapewnić mu chwilę spokoju i prywatności. Ten jednak szuka z nią kontaktu, pragnie choć raz spędzić miły wieczór na rozmowie z kobietą przy kuflu piwa i graniu w bilard. I tak oto rozkwita przed nimi coś więcej, znajdują swoje bratnie dusze. Wkrótce okazuje się, że ich normalności zagrażają niemal wszyscy wokół, targają nimi wątpliwości. Taryn jest bardzo ciężko jest zaufać Ryanowi, uwierzyć że całowanie aktorek na planie i obściskiwanie się z nimi przed fotografami to część jego pracy, a nie jego sposób na uprzyjemnienie sobie życia.

W którymś momencie książka zaczyna wkurzać czytelnika ciągłymi dramatami, wciąż powracającymi wątkami - „dlaczego mi nie ufasz? Ufam Ci, ale...”, śmiało można powiedzieć, że całą historię można by streścić do 300 stron. Szczególnie denerwowały mnie momenty, gdy Taryn obrażała się na Ryana za drogie prezenty, inwestowanie w remont jej pubu, by udowodnić, że jest kobietą niezależną i nie jest z nim dla pieniędzy. Mimo to trzeba przyznać autorce, że stara się zapewnić czytelnikom mnóstwa wrażeń i nie pozwolić im na dłuższe kontemplacje nad niezachwianym, spokojnym szczęściem głównych bohaterów. Ale jak na dobrą historię miłosną przystało wszystko kończy się happy endem. Książka przyjemna do poczytania w podróży, na plaży, w ogródku, ale na wszelki wypadek polecam też wypróbować mój sposób na wakacyjne czytanie czyli czytanie kilku książek naraz z różnych gatunków, tak aby w momencie znużenia przerzucić się na kompletnie inną fabułę. Pomysł sprawdzony i skuteczny, a przy okazji pozwalający przeczytać znacznie więcej pozycji w krótszym czasie.

Komentarze

Popularne posty