Serialożerca #3 - miniseriale


Przez ostatnie kilka miesięcy byłam skłócona z serialami. Nie miałam ochoty nadrabiać starych seriali o 7-8 sezonach. Akcja wydawała mi się rozwleczona i miałka. W takich chwilach najlepiej dać sobie chwilę spokoju, a potem sięgnąć po miniserial. Uwielbiam tę formę, bo nie zdążę poczuć przesytu serialowymi rozterkami, a z drugiej strony daje ona szerszą perspektywę niż film. Pierwsze moje spotkanie z miniserialem miało miejsce 4 lata temu, gdy usłyszałam że Kate Winslet, którą bardzo lubię i podziwiam jako aktorkę, zagrała w świetnym „Mildred Pierce”. Akcja rozgrywa się w latach 30-tych w Stanach, gdzie tytułowa Mildred jest właśnie po rozwodzie i zostaje samotną matką dwóch dorastających dziewczynek. Kobieta jest na tyle silna i odważna, że mimo braku pieniędzy decyduje się otworzyć własną restaurację. Z pozoru można by powiedzieć, że osiągnęła sukces, podniosła się po druzgocącym upadku, u jej boku zaczynają się pojawiać nowi mężczyźni. Jednak na tym polu nie układa jej się tak wspaniale, problemy sprawia też najstarsza córka Veda, rewelacyjnie zagrana przez Evan Rachel Wood, która w poczuciu własnej wspaniałości (głos operowy) gardzi matką i jest niesamowicie samolubna. Pięć godzinnych odcinków świetnie oddaje losy Mildred Pierce, a każda postać jest w stanie wyraźnie odbić swoje piętno na jej życiu.

 W podobnym tonie jest utrzymana zeszłoroczna produkcja HBO „Olive Kitteridge”, na którą również zdecydowałam się ze względu na główną aktorkę – tym razem Frances MacDormand czyli niezapomnianą policjantkę z „Fargo” braci Coen. Co ciekawe na przestrzeni 4 odcinków przedstawiono 25 lat życia bohaterki nie sprawiając wrażenia, aby dokonano zbyt dużych skrótów. Olive to cięta nauczycielka matematyki, oschła dla swoich najbliższych, choć robiąca wszystko, aby zapewnić im porządek, bezpieczeństwo. Jej mąż grany przez Richarda Jenkinsa to totalne przeciwieństwo Olive, sympatyczny farmaceuta, troszczący się o wszystkich i wszystko. Z początku wygląda na to, że pierdołowaty mąż potrzebuje tak silnej kobiety u swego boku, aby trzymać się w ryzach. Powód dla którego Olive go poślubiła kryje za sobą dramatyczną historię miłosną. Z biegiem czasu wychodzą na światło dzienne ich wzajemne oddanie, prawdziwa miłość która narodziła się z przywiązania. Na dokładkę jest nam serwowany Bill Murray, którego połączy z Olive podobnej natury przeżycia i porażki. Świetne dwie amerykańskie produkcje, które można połknąć w jeden dzień rozkoszując się nimi. Wygląda na to, że obyczajowe historie są najlepszą podstawą do tworzenia miniserialu. Podobnie było ze słynnymi swego czasu „Aniołami w Ameryce”, które poruszały bardzo istotny wtedy problem homoseksualistów umierających na AIDS. Jeżeli w tej serialowej ekranizacji sztuki teatralnej wystąpili Meryl Streep i Al Pacino to nie mogło ona okazać się marna. Choć przybrana konwencja mogła niektórych razić ze względu na obecność metafizyki, bowiem umierający twierdzili że widzą i rozmawiają z aniołami, to właśnie ona utrzymuje poczucie teatralności. W moim spojrzeniu nie jest to wadą, jedynie wyznacznikiem wyróżniającym tę pozycję.

Jestem przekonan w najbliższych latach częściej jako ekranizację twórcy będą decydować się na  miniserial zamiast filmu czy pełnowymiarowego serialu. Podobnie postąpiono z powieścią J.K.Rowling „Trafny wybór”. Wydawało mi się, że mnogość postaci i wydarzeń w książce spowoduje, że trzy odcinkowy serial będzie karykaturą tej historii. Pozytywnie się rozczarowałam, dzięki temu miniserialu BBC dostrzegłam, że ta zwyczajna historia nie ma potencjału na dłuższą formę. Realizacja choć przyzwoita, nie powala na kolana. Co nie jest winą aktorów czy twórców serialu, ale prostoty historii. Jeżeli ktoś lubi obyczajówki to ten miniserial powinien mu się spodobać.
Żeby nie było tak słodko trafiłam też na miniseriale, które okazały się koszmarne. Przoduje w tym Agnieszka Holland ze swoją interpretacją „Dziecka Rosemary”, o której wspominałam już kilka miesięcy temu. Również stworzony przez nią czeski miniserial „Gorejący krzew” z perspektywy czasu wydaje się być dość przeciętny. Ale dzięki temu tytułowi miałam okazję dowiedzieć się czegoś o historycznych wydarzeniach lat 60-tych, które miały miejsce w Pradze, więc nie do końca zaliczyłabym „Gorejący krzew” jako stracony.

Zaś najbardziej podobają mi się miniseriale kryminalne i psychologiczne. W kategorii tych ostatnich króluje angielski „Black Mirror”. Każdy odcinek to zamknięta historia, która wydaje się być nierzeczywista. Bohaterowie są postawieni w ekstremalnych sytuacjach, a widzowie dostają niezły temat do przemyśleń –co zrobiłabym na jego miejscu? Czy pełniąc funkcję premiera kraju zdecydowałabym się na seks ze świnią z ramach okupu za księżniczkę? A mając możliwość odtwarzania przeszłości swojej i innych nie wpadła w paranoję nieustannego katowania się wspomnieniami? Świetny serial do oglądania w grupie i dyskusji o mechanizmach rządzących ludzkimi zachowaniami. Do moich ulubieńców zaliczam też kolejną produkcję BBC „Top of the Lake” w reżyserii Jane Campion, twórczyni arcydzieła jakim jest „Fortepian”. Fabuła tego 6-odcinkowego serialu skupia się na śledztwie w sprawie zaginięcia 12-letniej ciężarnej dziewczynki. Miejscowa detektyw Robin Griffin także ma za sobą jako nastolatka traumatyczne spotkania z tutejszymi mężczyznami. Choć może się wydawać, że czasami akcja rozgrywa się zbyt ślamazarnie, to uważam że taki zabieg celowo ma zwrócić uwagę widza na psychologicznym aspekcie filmu. Moim ostatnim odkryciem jest „The Fall” z genialnymi rolami Gillian Anderson i Jamiego Dornana. Irlandia Północna, w Belfaście grasuje seryjny morderca, który za ofiary wybiera sobie 30-letnie wykształcone, samotne kobiety. Inspektor Gibson zręcznie rozszyfrowuje postać poszukiwanego mężczyzny, ich wzajemna pogoń kroczy łeb w łeb. Rasowy kryminał, który nie wymusza szybkiej akcji, a jest niesamowicie wysmakowany i perfekcyjny pod względem konstrukcji. Nie mogę się doczekać kolejnych odcinków!


Mam nadzieję, że miniseriale staną się jeszcze bardziej popularne i interesujące również wśród polskich twórców. W mojej kolejce czekają „The Kennedys”, „Filary Ziemi”, „The Honourable Woman” i „Vicious”. Polecacie coś jeszcze? Które z nich są Waszymi ulubionymi? 

Komentarze

  1. Hannibal - zdecydowanie! Poza tym, już co prawda z większą ilością sezonów, ale nie mniej godne uwagi - Girls i , mój ulubiony serial, Good Wife :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty