Jesienna uczta filmowa - "Fortepian"

Na ulicach zapanowała już jesień, więc naszła najlepsza pora na ukrycie się w domach i sięgnięciu po dobre kino i literaturę. Dlatego postanowiłam co tydzień pisać o najlepszych, moim zdaniem, filmach na jesień, zarówno tych ambitnych jak i klimatycznych. Będą melodramaty, komedie romantyczne, filmy psychologiczne czyli dla każdego coś miłego. Dzisiaj chciałabym was zapoznać z jednym z moich najukochańszych filmów, który na długo pozostał w mej pamięci. I jest to melodramat w reżyserii Jane Campion „Fortepian”. Podoba mi się w nim wszystko, zaczynając od plakatu reklamowego, muzyki, scenariusza, okoliczności przyrody w tle wydarzeń i co najważniejsze, genialnej gry aktorskiej w wykonaniu Holly Hunter, Harveya Keitela i 10-letniej Anny Paquin, która została nagrodzona za ten film Oscarem jako najmłodsza w historii aktorka. Przyznaję, że dla mnie ta mała dziewczynka przyćmiła swoją grą aktorską wszystkich i wszystko co się dzieje w tym filmie, choć jest tylko postacią drugoplanową.

„Fortepian” jest historią o miłości, ale tej niemoralnej, zakazanej. W oczach wielu widzów wzbudza kontrowersję i można u nich spotkać się z bardzo krytycznymi opiniami dotyczącymi postępowania głównych bohaterów. Akcja dzieje się w nowozelandzkim buszu pogrążonym w ciągłych ulewach, z wszystkich zakamarków wyłania się brudny, surowy klimat, do którego musi przyzwyczaić się głuchoniema Angielka Ada wraz ze swoją córką Florą. Stara panna z dzieckiem, nieakceptowana przez rodzinę w czasach wiktoriańskich, zostaje poślubiona nieznanemu mężczyźnie na drugim końcu świata o nazwisku Steward. Kobieta przemierzając oceany taszczy ze sobą ukochany instrument – fortepian, którego jej nowo poślubiony mąż nie chce przetransportować przez dżunglę, lecz Ada nie wyobraża sobie rozstania się z przedmiotem, za pomocą którego wyraża swoje uczucia. Widząc jej determinację dzikus angielskiego pochodzenia George Baines zgadza się przechować instrument w swojej chacie pod warunkiem, że Ada będzie go uczyć gry na fortepianie. Kobieta podchodzi do tego zadania bardzo niechętnie, zwłaszcza gdy ten mężczyzna wydaje jej niemoralne polecenia tj. podniesienie spódnicy, pokazanie ramion, dotyka ją podczas gry na fortepianie. W ostateczności zmusza ją do romansu w ramach odzyskania instrumentu, za każde wykonane polecenie zyskuje określoną liczbę klawiszy. Z dala od cywilizacji, bez słów jedynie za pomocą fortepianu budzi się w nich żądza, namiętność, potrzeba bycia z drugim człowiekiem. Pomimo odzyskania fortepianu Ada tęskni za przebywaniem w ramionach tego dzikusa. Ta para przez długi czas nie zdaje sobie sprawy, że mała dziewczynka często podgląda ich przez szparę w drzwiach, a mając długi język zdradza swojemu ojczymowi miejsce do którego ucieka jej matka. Trzeba przyznać, że jak na 10-latkę jest niesamowicie sprytna i spostrzegawcza, ale też posiada wybujałą fantazję i bardzo lubi skupiać na sobie uwagę. Śmiało można o niej powiedzieć: diabelski charakterek. To właśnie Flora odgrywa rolę stróża moralności i nakłania matkę do zaprzestania romansu. Rozchwianie emocjonalne Ady powoduje, że wyrażając swe smutki grą na fortepianie wszyscy okoliczni mieszkańcy zdają sobie sprawę, że za jej sprawą do ich dusz przenikają rzewne dźwięki. W tym samym czasie pogrążony w rozpaczy kochanek chce opuścić Nową Zelandię. Zazdrosny o jej miłość Steward w szaleńczej furii pragnie zaprzestać wszystkiego co sprowadziło do ich życia zamęt, więc odrąbuje siekierą palce żony. Jednak i to nie pozwala mu uzyskać posłuszeństwa Angielki. Opuszczając z córką i kochankiem wyspę zabiera także ze sobą fortepian, który tonie podczas podróży, a Ada wybiera czy dla ukochanego instrumentu jest poświęcić swoje życie.




Wszystko w tej historii jest poruszające, to jak głuchoniema matka porozumiewa się z córką, jak analfabeta taki jak Beines staje się wrażliwy na piękno muzyki, a dwie osobowości z różnych światów zakochują się w sobie. Z pewnością mogę powiedzieć, że jest to najpiękniejszy melodramat jaki widziałam. Bardzo klimatyczny, z cudowną muzyką Michaela Nymana i pięknymi zdjęciami Stuarta Dryburgha, szczególnie w wykonaniu małej Anny Paquin ze skrzydłami aniołka żywo przemierzającej zielone góry Nowej Zelandii. Moim zdaniem film ten koniecznie trzeba zobaczyć jesienią, bo wtedy nasze zmysły są najbardziej wyczulone na piękno muzyki i przyrody, co jest kluczową zaletą „Fortepianu”. Życzę wam, abyście tak jak ja zaczerpnęli z tego filmu chęć do życia i kochania, chociażby wydawało się to niemożliwe.

Komentarze

Popularne posty