Kolejne starcie z erotykiem - "Pokuta Gabriela" Sylvain Reynard


Czy czytając ostatnią część serii można zrozumieć sens całej historii? W przypadku trylogii napisanej przez tajemniczego autora Sylvaina Reynarda, nie znając ''Piekła Gabriela" i "Ekstazy Gabriela" przeczytałam jedynie ostatnią część tych diabelskich erotyków i jestem w pełni usatysfakcjonowana, myślę że sama lektura "Pokuty Gabriela" wystarczyła mi, aby zapoznać się z losami młodego małżeństwa.
Profesor Gabriel Emerson, specjalista od twórczości Dantego wdaje się w romans ze swoją studentką Julianną. W trzeciej części ta para funkcjonuje już jako małżeństwo, które musiało zwalczyć hejt ze strony szanowanego grona naukowców, jak i zazdrosnych kobiet marzących o zdobyciu profesora. Jedna z nich Christa Peterson wciąż stara się uprzykrzyć im życie, czego daje wyraz podczas konferencji naukowej w Oksfordzie, gdzie po raz pierwszy Julia jako pierwszoroczna doktorantka wygłasza swój referat. Małżeństwo Emersonów mimo ciągłego wystawiania ich na próbę wydaje się być silne, dzięki dobrej komunikacji, zarówno werbalnej jak i pozawerbalnej. Szczerze mówiąc spodziewałam się, że w książce nazwanej erotykiem będzie więcej "momentów", ale na szczęście zachowane są zdrowe proporcje. Książkę czyta się lekko ze względu na wartką fabułę, fragmenty erotyczne są urozmaiceniem przedstawionych wątków. Wbrew powszechnemu stwierdzeniu, że wysyp literatury erotycznej po sukcesie "Pięćdziesięciu twarzy Greya" obfituje w miałkie powiastki, myślę, że to kwestia oczekiwań i różnorodnego doboru literatury. Jak dotąd nie doznałam żadnego wielkiego rozczarowania książką erotyczną, jednak czytam takie powieści stosunkowo rzadko, wtedy gdy oczekuję lektury łatwej i przyjemnej, nie doszukuję się w niej wyższych idei.

"Pokuta Gabriela" nie jest tylko historią miłosną, ze względu na pracę i środowisko głównych bohaterów książka jest przepełniona cytatami z Dantego i rozważaniami na temat kariery akademickiej w połączeniu z założeniem rodziny. Dlatego nie porównywałabym takiego rodzaju książek z harlequinami, choć w pewnym sensie można powiedzieć, że jest to ich lepsza i unowocześniowa wersja. Świadczy to jednak o tym, że czytelnicy mają pewne oczekiwania wobec lektury, które jak wiadomo zwiększają się z liczbą przeczytanych powieści, tak samo jak apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Niemniej dalej nie rozumiem osób, które ograniczają się tylko i wyłącznie do takich pozycji. Jakie są wasze przemyślenia odnośnie takiej literatury? Czy wciąż ulegacie wpływom znawców, którzy uważają że szkoda na nie czasu? Jestem zdania, że aby móc się wypowiadać o pewnym zjawisku należy się z nim spotkać więcej niż raz i podejść do niego bez uprzedzeń. Czy Wy również wyznajecie taką zasadę nawet w przypadku słabej literatury?

Komentarze

Popularne posty