Ostatnio oglądane #7

Kontynuacja dawno nie widzianych na blogu „Ostatnio oglądanych”. Zacznę od filmów komediowo-obyczajowych, które najmilej ogląda się na kanapie w niedzielne popołudnia. O „Goło i wesoło” przeczytałam, że był pierwowzorem historii opowiedzianej w „Magic Mike'u” i jest nieporównywalnie lepszy. Zatem musiałam się na niego skusić, bowiem „Magic Mike” uwielbiany przez kobiety, na mnie nie zrobił wrażenia. Natomiast „Goło i wesoło” opowiada o grupie mężczyzn w Anglii, którzy tracąc pracę walczą o zachowanie godności, pozostanie głową rodziny, która przyniesie do domu pieniądze, w tym przypadku zarobione dzięki striptizowi. Kolejną nieoczywistą historią przedstawioną na wielkim ekranie jest „Depresja gangstera”, gdzie Robert de Niro odkrywa swoje lęki przed psychoterapeutą, i jak przystało na szanowanego człowieka „biznesu” oczekuje szybkich i skutecznych rozwiązań. Przyjemnie oglądało mi się również najnowszą komedię muzyczną „Zacznijmy od nowa” z Keirą Knightley i Markiem Ruffalo. Nie była to prosta historia miłosna, film niebanalny i ogłupiający, ale też nie intelektualizowany. Muzycznie też mi się podobał, bo piosenki śpiewane przez Keirę były liryczne, emocjonalne, ale nie tandetne.

Pozostając w temacie muzycznym wspomnę jeszcze raz o filmie, który widziałam podczas 5 Festiwalu KAMERA AKCJA w Łodzi -”We are the best”. Wciąż czuję bardzo pozytywny wydźwięk historii szwedzkich nastolatek zakładających niebanalny girlsband. Odsyłam was do recenzji wszystkich filmów widzianych przeze mnie na tym festiwalu – a są to najambitniejsze tytuły tego sezonu: „Lewiatan”, „Klub Jimmy'ego”, „Zimowy sen” i „Mama”. O tym ostatnim pisałam również na stronie Filmowo. Filmy Dolana i Ceylana to zdecydowanie najlepsze widziane przeze mnie obrazy w tym roku. Jeżeli chodzi o inne mocne tytuły, lecz tym razem naszej rodzimej produkcji to zgodnie z tysiącami Polaków zauroczyłam się historią przedstawioną w filmie „Bogowie”. Tomasz Kot w roli Zbigniewa Religii jest do bólu wiarygodny w swojej postawie, zachowaniu, języku, które budują niesamowicie silną jednostkę napędzającą całą fabułę. Kasowy sukces tej produkcji udowadnia, że Polacy bardzo czekają na polskie, dobre filmy poruszające ważne tematy. Podobnego efektu oczekiwano od „Miasta 44”, który miał złamać stereotyp łzawej wojennej historii, pokazać brutalność Powstania Warszawskiego i śmierć tysięcy młodych Polaków. Pierwsza połowa filmu wciągnęła mnie, mimo niektórych banalnych scen typu całującej się pary, której magicznym sposobem omijają wszystkie kule. Późniejsze skupienie się na efektach specjalnych, które wspomagają oddanie walki powstańczej, spowodowało że zagubiono wątek fabularny. Próbując znaleźć porównanie do wcześniejszych, głośnych polskich filmów wojennych trafiłam na „Kanał” Andrzeja Wajdy z 1956 roku. Wcześniej czytałam, że wiele osób uważa ten film za najbardziej odważny obraz wojenny w Polsce. Rzeczywiście odniosłam wrażenie, że film ten nie owija w bawełnę, jednak myślę, że „Kanał” zestarzał się. Nie mam pewności, że nie znając wszystkich kontekstów tamtych lat rozumiem przedstawioną historię. W porównaniu z dzisiejszym polskim kinem uważam, że za kilkanaście lat nie będą one potrzebowały znajomości kontekstów aby zostać odczytane fabularnie – odnoszę się tu do „Służb specjalnych” i „Jezioraka”, które również zrecenzowałam na Filmowo.

Skoro mowa o ciężkiej tematyce, tym razem mówiącej o rodzinnych relacjach polecam Wam obejrzenie filmu Xaviera Dolana „Zabijając moją matkę” i „Hardkor Disco” Krzysztofa Skoniecznego. Oba te obrazy mocno grają na emocjach, skupiają się na młodych buntownikach o skłonnościach destrukcyjnych. Nie są to filmy, które zrobiły na mnie duże wrażenie, dostrzegam w nich sporo niedociągnięć, zbyt dużo niedopowiedzeń. Za to bardzo podobały mi się filmy „Małe stłuczki” Ireneusza Grzyba i Aleksandry Gowin (więcej tu) oraz „Mapy gwiazd” Davida Cronenberga. Drugi z tytułów jest bardzo ironicznym obrazem świata Hollywood, żądzy uwielbienia i związanych z tym chorych stanów świadomości. W kontrze do takiej walki o popularność stoi historia „Grace księżna Monako” czyli losy słynnej aktorki Grace Kelly, która wychodząc za mąż za księcia Monako musiała zrezygnować z kariery, nauczyć się zapomnieć o własnym zdaniu i poddaniu się etykiecie dworskiej. Mimo, że film skupia się na wątkach, gdzie bunt księżnej jest bardzo wyraźny i jej podjęte działania chronią małe państewko przed upadkiem. Moim zdaniem historia została tu dość mocno podkoloryzowana i spłaszcza cierpienie wrażliwej istoty jaką była Grace wobec odcięcia jej od reszty świata. Również gra aktorska nabotoksowanej Nicole Kidman nie wypada przekonująco. Dlatego czasami potrzebuję obejrzeć kino dokumentalne, gdzie słowa takie jak kreacja, gra są często obce. Rewelacyjnym dokumentem biograficznym jest „Szukając Vivian Maier” opowiadający o nieznanej nikomu kobiecie, której zdjęcia odkryte po jej śmierci wywołały furorę w Ameryce. Okazało się, że Vivian była niańką, której aparat fotograficzny towarzyszył zawsze i wszędzie, a jej talent do wciśnięcia migawki w odpowiednim momencie był niezrozumiały dla wielu otaczających ją osób. A propos kina dokumentalnego już wkrótce na blogu pojawi się relacja z widzianych przeze mnie filmów na festiwalu „Watch Docs”.

Komentarze

Popularne posty