Mój pierwszy raz... w projekcie filmowym - Scope 50 część 1
Osoby obserwujące mnie na Facebooku
mogły przeczytać w styczniu, że biorę udział w projekcie
filmowym Scope 50. Jest to program przeznaczony dla 250 Europejczyków
zafascynowanych kinem, w ramach którego należy zapoznać się z 10
zagranicznymi filmami i oddać swój głos w dyskusji mającej
wyłonić zwycięzcę przeznaczonego do dystrybucji w naszym kraju. W
Polsce opiekę nad projektem sprawuje Gutek Film, to on wybrał 50
osób do współpracy nad wprowadzeniem nowego filmu na rynek. Na
samym obejrzeniu filmów się nie kończy, ponieważ organizatorzy
chcą włączyć nas do procesu promocji wybranego filmu. To zadanie
pozostaje wciąż dla mnie wielką niewiadomą, czy różnorodne
pomysły 50 osób mogą mieć rzeczywisty wpływ na to w jakiej
formie i do jakich odbiorców trafi ulubieniec Scope 50? Wszystko
wskazuje na to, że tak się stanie. A ja będę mogła odhaczyć na
liście marzeń uczestnictwo w międzynarodowym projekcie filmowym :)
Dziś chciałabym się podzielić z Wami moimi wrażeniami po
obejrzeniu 5 filmów, za kilka dni napiszę też o pozostałych oraz
mam nadzieję, że będę już mogła zdradzić Wam tytuł zwycięzcy.
Out of nature (Mot naturen) reż.
Ole Giæver (Norwegia)
Pierwszy obejrzany
przeze mnie film znacznie polepszył mi humor i zostawił po sobie
pewne przemyślenia. Trzydziestoletni Martin, mąż i ojciec wyrusza
w weekendową, samotną wędrówkę po górach, a widzowie niczym
siędzący w jego głowie słuchają wszystkich myśli mężczyzny.
Naprawdę wszystkich, nawet tych najgłupszych np. O tym jakby to
było być tak grubym jak matka Gilberta Grape'a. Co najciekawsze
Martin znajduje się w takim miejscu swojego życia, gdzie niby
osiągnął już stabilizację, która wiąże się z porzuceniem
pewnych marzeń. Mężczyzna zastanawia się czy nie powinien rzucić
pracy, rozwieść się, wyjechać do innego kraju. Kłócą się w
nim dwie postawy: to że już czegoś w życiu nie osiągnie i to co
już mu się udało, a w związku z tym czy warto by to zaprzepaścić?
Bardzo bym się ucieszyła, gdyby ten film trafił do szerszej
publiczności.
Hippocrates reż.
Thomas Lilti (Francja)
Historia świeżo
upieczonego absolwenta medycyny wkraczającego w realny świat
swojego zawodu. Młodzieniec ten ma o tyle łatwiej, że dołącza do
ekipy lekarskiej w szpitalu, którego dyrektorem jest jego ojciec.
Stąd jego pierwsze błędy są traktowane, a nawet w chwilii
poważnego zaniedbania zostaje chroniony przez przyjaciół ojca.
Chłopak czuje się winny, ale trzyma język za zębami. Zaprzyjaźnia
się z lekarzem z Algerii, który wyróżnia się na tle pozostałych
swoim zaangażowaniem i oddaniem. Można by powiedzieć w końcu
prawdziwy lekarz z powołania. I taki też stara się być film
"Hippocrates" – prawdziwy, bliski realiom, ale stworzony
ku pokrzepieniu serc. Moim zdaniem zbyt poprawnie, zdecydowanie wolę
naszych "Bogów".
Party Girl reż.
Claire Burger, Samuel Theis, Marie Amachoukeli-Barsacq (Francja)
Mój ulubiony film
Scope 50! Angelique jest 60-letnią byłą tancerką w nocnych klubach
wciąż prowadzącą rozrywkowe życie. Zaczynają dotykać ją
opinie młodszych koleżanek, że powinna przystopować z alkoholem,
znaleźć sobie miłego pana do towarzystwa, pogodzić się z czwórką
swoich dzieci (każde z innego ojca) i zacząć prowadzić stateczne
życie starszej pani. Zatem gdy nadarza się okazja – oświadczyny
byłego fana, emerytowanego górnika postanawia się poświęcić.
Bardzo chce przystosować się do "normalnego" świata.
Okazuje się jednak że nie potrafi i wcale nie chce zmieniać
swojego życia. Gdyby zdecydowała się na małżeństwo z rozsądku
zrezygnowałaby z tego co było jej sensem życia – szeroko
rozumianej wolności. Początkowo Angelique drażniła mnie swoim
egoizmem, niezachowywaniem się zgodnie z normami społecznymi, ale
na końcu zrozumiałam, że takie jednostki są godne podziwu za
konsekwencję i odwagę w podejmowaniu świadomych i zgodnych
wyłącznie z własnym sumieniem decyzji.
Still Life reż.
Uberto Pasolini (Wielka Brytania, Włochy)
Bohaterem filmu jest bardzo ułożony i
spokojny urzędnik brytyjski, który zajmuje się pochówkiem osób
samotnych, zapomnianych, odrzuconych. Sam John to człowiek nudny,
nie mający rodziny ani żadnych zainteresowań poza swoim wielkim
zadaniem życiowym. Skrzętnie odnotowuje każdy przydzielony mu
przypadek, prowadzi album ze zdjęciami swoich podopiecznych i
niesamowicie rozczula swoją troską. Tym do czego najbardziej dąży
urzędnik jest znalezienie bliskich, przyjaciół zmarłego i
zaproszenie ich na uczestnictwo w pogrzebie. Urzekło mnie
zakończenie tego filmu, będące pewnego rodzaju nagrodą za jego
wysiłki. Również zachowawcza stylistyka filmu – wszechobecna
symetria, porządek, stonowane barwy jest swego rodzaju wyśmienitym
dopełnieniem opowiedzianej historii. Zdziwił mnie jedynie fakt, że
na Filmwebie odnalazłam ten film już pod polską nazwą i z tego co
się zorientowałam można go było już obejrzeć w telewizji, więc
kłóci się to z ideą Scope 50.
Atlantic reż.
Jan-Willem van Ewijk (Belgia, Holandia, Niemcy, Maroko)
Ciężko mi było przebrnąć przez
film, którego głównym bohaterem jest ocean. Choć właściwie
powinien nim być windsurfer z Maroka, który chce przepłynąć
Atlantyk i uciec do Europy. Ale tak naprawdę nie dowiadujemy się
dlaczego, o co temu chłopakowi chodzi. Ma dziwne relacje z ojcem i
kuzynką, odwiedzają go europejscy kumple od deski, a ten zakochuje się w dziewczynie przyjaciela. Znajomi po sezonie wracają do
siebie, a Fettah nie robi z tym nic. Pozostaje tylko pustka i wielkie
fale oceanu. Może niektórzy lubią tego rodzaju powolne kino
przeznaczone głównie do podziwiania przyrody, ale ja niesamowicie
się na nim wynudziłam.
Komentarze
Prześlij komentarz