Deser dla wykształciuchów #5 - Żona policjanta

Lato nie sprzyja oglądaniu ciężkich dramatów. Dlatego nie wiem co ostatnio strzeliło mi do głowy, gdy w upalne sobotnie popołudnie postanowiłam obejrzeć 3-godzinny dramat o przemocy domowej czyli „Żonę policjanta”. Podczas styczniowego tournée festiwalu T-mobile Nowe Horyzonty po raz pierwszy usłyszałam o tym filmie i byłam bliska wybraniu się wtedy na seans, ale na szczęście zbliżająca się sesja odciągnęła mnie od tego pomysłu. „Żona policjanta” to cholernie trudny film. Podziwiam jednostki, które potrafiły wytrwać oglądanie tego obrazu w całości, bez utraty zainteresowania fabułą. Ja musiałam zrobić sobie dwa podejścia. Udało mi się dokończyć seans ze względu na niezwykle poruszającą tematykę. Bowiem ten niemiecki film to detaliczny obraz małżeństwa z malutką córeczką, w którym powoli ich życia zaczynają blednąć. Choć powinnam napisać sinieć, bo ciało bladziuchnej Christine z biegiem czasu coraz bardziej pokryte jest oznakami przemocy stosowanej przez  jej męża Uwe. Tym co boli najbardziej w tym obrazie jest fakt, że spomiędzy toksycznych relacji tych dwojga wyłaniają się sceny idealnej rodziny. Młodych ludzi uśmiechniętych, bawiących się ze swoją córeczką i wyglądających na zupełnie szczęśliwych. Bo ta para w jakiś chory sposób się kocha, potrzebuje wzajemnie. Momentami wygląda to na zupełnie normalną relację, dopiero w scenach frustracji małżonków na wierzch wychodzą ich wewnętrzne demony.

Niezwykle interesująca jest też konwencja, którą wybrał reżyser, aby połączyć bolesny świat małżonków z niewinnością dziecka. Otóż co któryś podrozdział fabuły, a jest ich blisko 70, rozpoczyna się od fragmentu piosenki śpiewanej przez całą rodzinę lub jednego jej członka, której treść odwołuje się do aktualnej sytuacji w ich życiu. To właśnie ten nieoczekiwany zabieg jakim jest połączenie dziecięcego świata zabawy z tak poważną, toksyczną relacją wywołuje poruszające wrażenie. Niekiedy wręcz drażniące i nieakceptowalne dla widza, ale o to właśnie chodzi w tym obrazie, aby nas uwierał.


Jeżeli jesteście ambitnymi kinomanami, którym żaden temat jest niestraszny to być może „Żona policjanta” okaże się dla Was ucztą konesera. Choć dla przeciętnego widza zapewne będzie on za ciężki, nużący i zbyt długi. Oglądanie tego filmu jest pewnego rodzaju „karą” za naszą obojętność na co dzień. Za niewychylanie się ponad własne podwórko, nawet gdy widzimy, że komuś obok dzieje się krzywda. Po tym filmie nie da się uniknąć wyrzutów sumienia wynikających z własnego wygodnictwa. 

Komentarze

Popularne posty