Czy DiCaprio w końcu dostanie Oscara? - recenzja "Zjawy"

O najnowszym filmie Alejandro Gonzáleza Iñárritu, zeszłorocznego zdobywcy Oscara za film „Birdman”, mówi się wiele od miesięcy. Śmiało można powiedzieć, że spośród noworocznych premier  jest to najgłośniejszy tytuł, na który i ja wyczekiwałam z niecierpliwością, aby móc wybrać się do kina oglądać przepiękne zdjęcia poświadczone gwarancją spod ręki Emmanuela Lubezkiego. Od lat sympatią darzę Leonardo DiCapiro i za każdym razem, gdy zdobywa nominację do Oscara wiernie należę do drużyny Leo. Za to nie znoszę uczucia, gdy mam już tak duże oczekiwania wobec filmu, że coś musi pójść nie tak. I niestety i tak stało się ze „Zjawą”.

Fabuła tego filmu skupia się na dość prostym motywie walki o przetrwanie i pomszczenia swoich bliskich. Grany przez DiCaprio Hugh Glass to traper oprowadzający oddział amerykańskiej armii pozyskującej skóry zwierząt należących do pierwotnych mieszkańców tego terenu czyli plemienia Indian. Spośród całej hordy mężczyzn Glass wydaje się być najbardziej wycofaną osobą, ostoją spokoju, ale też i człowiekiem zdecydowanym. Jest świadomy tego, że mając u swego boku nastoletniego syna Indianina musi być stale czujny i przygotowany na odparcie ataku z każdej strony. Jako urodzony wojownik nie omieszka zabić małe niedźwiedziątka, nie spodziewając się,  że spotka się to z agresją ich matki. „Zjawa” nie oszczędza widzom brutalnej sceny szarpaniny z niedźwiedziem, przy której próbowałam zasłonić sobie oczy, ciekawość jednak wygrała. Tylko w filmie człowiek tak zmasakrowany mógłby przeżyć, a towarzysząca mu grupa honorowo postanawia przetransportować go do kolejnego obozu. Choć czas powinien nie grać na korzyść Glassa, temu mężczyźnie nie śpieszy się do umierania. Nie każdemu jest to na rękę, zwłaszcza buńczucznemu Fitzgeraldowi, w którego genialnie wcielił się Tom Hardy.

Ten kto spodziewał się solidnego, męskiego kina akcji pewnie poczuje się rozczarowany. Muzyka i praca kamery skłania nas, widzów w stronę powolnej refleksji nad pobudkami naszych bohaterów, niekoniecznie musi się to łączyć z zapierającym dech napięciem fabularnym. Aczkolwiek uważam, że w „Zjawie” udało się zachować wyważoną proporcję pomiędzy mocnymi, dynamicznymi scenami a powolnymi kliszami, zwykle ukazującymi piękno natury. Moim zdaniem jest to zarówno zaleta jak i nieco wada tego filmu, ponieważ zdjęcia Lubezkiego są na tyle piękne w detalach, że stopują mnie przed pełnym zaangażowaniem w opowiadaną historię. Nie wiem czy ktokolwiek z Was miał podobne wrażenia, ale ja momentami chwytałam się na tym, że właśnie ktoś stara się mnie oszukać podając na tacy piękny obrazek, który w połączeniu z rozgrywającym się dramatem powinien wywołać u mnie erupcję emocji. Jako kontrargument można wyciągnąć fakt, że przecież twórcy filmowi w zamierzeniu manipulują historią tak, aby wywołać w nas emocje. Niemniej czasami poddajemy się tej manipulacji albo nawet jej nie zauważamy, gdy jednak wyczuwa się ten proces jest to nieprzyjemne.

Przeszkadza mi również to, że o „Zjawie” mówi się głównie w kontekście filmu o poszukiwaniu zemsty. Nie spotkałam się ze zbyt wieloma opiniami zauważającymi pobudki, które skłaniają bohaterów do spełnienia swoich żądzy. Otóż zarówno Hugh Glass nie kieruje się faktem, że pozostawiono go samego na śmierć, ale chce pomścić śmierć swojego syna, jak i wódz plemienia atakującego żołnierzy nie robi tego dla wypędzenia obcych czy ochrony zwierząt, ale z powodu porwania jego córki. Nawet główna atrakcja filmu czyli waleczna niedźwiedzica kieruje się pierwotnym instynktem rodzicielskim. Aż ciężko uwierzyć, że całą rozbudowaną dwuipółgodzinną historię można sprowadzić do prostej, atawistycznej miłości do potomstwa. Z drugiej strony ukazanie naszej zwierzęcej strony pośród otaczającej natury jest czymś pięknym i wartym uchwycenia.

Skupiając się na oscarowych nominacjach dla „Zjawy” wydaje mi się, że jest to najmocniejszy faworyt we wszystkich głównych kategoriach. Choć moim zdaniem tym razem Iñárritu zbyt mocno chciał pójść za ciosem, a i DiCaprio chyba tak bardzo uwierzył, że ta wyczerpująco fizycznie rola w końcu spodoba się Akademii, że być może nagroda ucieknie im sprzed nosa. Ciężko mi się przyznać do tego, że tym razem mój ukochany Leo przegrał w pojedynku o podbicie mojego serca z Tomem Hardym. Tom według mnie na 100% ma statuetkę w kieszeni, i słusznie, bo to jego zły bohater wykrzesał ze mnie najwięcej emocji podczas seansu.

Tak jak w przypadku „Birdmana”, „Zjawa” nie będzie filmem, który spodoba się każdemu. Jednak wydaje mi się, że fabularnie jest to wizja prostsza niż zeszłoroczny oscarowy tytuł, dlatego trafi do większej grupy odbiorców. Za to warto wybrać się na ten film do kina i zobaczyć go w dobrej jakości na wielkim ekranie, bo nawet jeśli historia Was nie porwie, to na pewno dzięki rewelacyjnym zdjęciom nie uznacie, że wyrzuciliście pieniądze w błoto.


Komentarze

Popularne posty