Ostatnio oglądane #11
Podsumowałam już wakacyjne
wyzwania filmowe i książkowe, ale znowu zapomniałam zebrać wszystkie tytuły, o
których nie pisałam szerzej na blogu. Na przestrzeni ostatnich 3 miesięcy
obejrzałam mnóstwo różnych gatunkowo filmów, lecz mało które z nich mnie zachwyciły.
Zacznę więc od tych obrazów, które przemknęły przed moimi oczami i już prawie
wypadły mi z pamięci. W lipcu, aby przełamać ambitny repertuar Sopot Film
Festivalu sięgnęłam po kilka komedii i dramatów obyczajowych z niższej półki.
Nadrobiłam zatem filmy, które od kilku lat czekały na swoją kolej, lecz nie
byłam pewna czy jest sens poświęcać na nie kilka godzin. Niestety przekonałam
się, że nie było warto. Na początek „Bez
wstydu” z Agnieszką Grochowską i Mateuszem Kościukiewiczem czyli duetem aktorów
bardzo przeze mnie lubianych, którzy stworzyli nieprzekonujące postaci, ale też
sam scenariusz i wykonanie filmu było do bólu przeciętne i miałkie. Podobne
wrażenie odniosłam oglądając „80
milionów”, mimo że to miał być film akcji osadzony w latach stanu
wojennego, to na pierwszy plan wysnuwała się biedna, przeciętna realizacja.
Zagraniczne tytuły również nie odstępowały na polu ograniczonego spojrzenia na
fabułę, „Zaślepiona”, „Soul kitchen” i „Niewierni” to typowi przeciętniacy. Na szczęście znalazło się kilka
komedii romantycznych, które spełniły moje oczekiwania. „Wypisz, wymaluj…miłość”, „Dobry
rok”, „Kate i Leopold”, „Zakochany bez pamięci” i „Igraszki losu” zaliczam do przyzwoitych
i interesujących romansów, z ciekawą obsadą aktorską i scenariuszem. Nie mogło
zabraknąć wśród moich relaksujących ulubieńców filmów francuskich, tym razem
polecam „Żonę doskonałą” z Catherine
Deneuve i „Seks, miłość i terapię” z
Sophie Marceu. Na plus oceniłabym też „Wiek
Adaline” i „Gosford Park”, choć
granie na emocjach widza w obu przypadkach było zbyt nachalne. Z przyzwoitej
rozrywki polecam Wam „Agentkę” z
Melissą McCarthy i „Idola” z Alem
Pacino.
Pora zatem przejść do
bardziej ambitnego repertuaru. Wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem filmów
obejrzanych podczas Sopot Film Festivalu, a przede wszystkim „Viviane chce się rozwieść”, którą
zrecenzowałam dla Filmowo. W Sopocie zobaczyłam też dwa skandynawskie tytuły,
które nie trafiły na polskie ekrany, a myślę że zasługują na uwagę. Pierwszym z
nich jest szwedzki obraz „Młoda Sophie
Bell”, który opowiada o przyjaźni między dwiema maturzystkami nagle
wkraczającej na zupełnie inny poziom. Jest to historia bardzo dramatyczna i co
dla mnie istotne wiarygodna dla każdego widza, nie tylko z młodszego pokolenia.
Przede wszystkim zauroczyła mnie charakteryzacja, główna bohaterka cechuje się
bardzo wyróżniającym się stylem, zarówno dojrzałym jak i dziewczęcym, barwnym. Drugim
intrygującym filmem był duńsko-szwedzki „Hotel”,
w którym młoda matka w trakcie depresji poporodowej udaje się na odpoczynek
wraz ze znajomymi z grupy terapeutycznej. Słodko-gorzki, bardzo bliski
współczesnym problemem, choć nieco z wykrzywionym obrazem rzeczywistości. Nie
brakowało mi również wrażeń na polskich filmach. Długo czekałam na możliwość
zobaczenia „Kebabu i horoskopu”, nie
wiedząc tak naprawdę z czym będę mieć do czynienia. A jest to dawka zupełnie
absurdalnego humoru osadzonego w bardzo specyficznej czasoprzestrzeni. Wart
zobaczenia chociażby po to, aby przekonać się, że takich filmów wśród polskich
produkcji nie ma. Podobne odczucia miałam w stosunku do „Polskiego gówna”. To tytuł awangardowy, będący satyrą na naszą
konsumpcyjną, jednowymiarową rzeczywistość. Rewelacyjny scenariusz, ciekawe
role aktorskie i co ciekawe, ponoć ma powstać jego kontynuacja! Z
niecierpliwością czekam na dalsze rezultaty. Do niestandardowych, polskich
produkcji młodych twórców zaliczyłabym też „Disco polo”, które w oczach jednych są karykaturalnym odbiciem
początku lat 90-tych, dla mnie to fantastyczna komedia o zabarwieniu
sentymentalnym, odnoszącym się do kultury disco, która znana jest każdemu
Polakowi.
Młoda Sophie Bell
Jednak nie wszystkie
produkcje, na które liczyłam że mnie nie zawiodą, sprawdziły się. Sporym
rozczarowaniem nazwałabym ekranizację książki Jacka Kerouaca „W drodze”. Choć nie czytałam jeszcze
oryginału to przeczuwam, że po raz kolejny klasyka amerykańskiej literatury
wyda mi się płaska, przejaskrawiona i przede wszystkim nudna. Spodziewałam się,
że pierwsza wersja „Wall Street” z
Michaelem Douglasem spodoba mi się jeszcze bardziej niż sequel. A odniosłam
wrażenie, że ten film się mocno zestarzał i nawet przyzwoite aktorstwo nie jest
w stanie tego faktu zatuszować. Niestety do nieudanych seansów zaliczam dwa
filmy z udziałem Jake’a Gyllenhaala czyli „Wroga”
i najnowszy „Do utraty sił”. W
przypadku tego pierwszego nie zainteresował mnie zamysł reżysera, aby ukazać
przenikanie głównego bohatera i jego alter ego w prawdziwym życiu. Zaś „Do
utraty sił” zapowiadany jako kandydat do Oscarów jest do bólu kopią dobrze znanych
już filmów bokserskich. Owszem Gyllenhaal musiał wypracować sobie
charakterystyczny wygląd i „poświęcić się” do roli boksera, ale moim zdaniem
swoją kreacją nie stworzył niczego, czego nie znalibyśmy już z wielkiego
ekranu. Na szczęście odbiłam sobie te porażki niezawodną klasyką światowego
kina – „Lolitą” Kubricka, „Obywatelem Kanem”, „Kabaretem” i polskim „Nożem w wodzie”. Planuję przybliżyć Wam
w cyklu Deser dla wykształciuchów
kilka niezwykle ambitnych tytułów, docenionych na wielu światowych festiwalach,
a w Polsce pokazywanych tylko w niszowych miejscach. Mam tutaj na myśli chiński
„Czarny węgiel, kruchy lód”,
ukraińskie „Plemię” oraz tanzański „Biały cień”.
Biały cień
W piwnicy
Nie byłabym sobą, gdybym wśród
mieszanki gatunków nie wyróżniła kilku dokumentów. Wciąż po sopockim festiwalu
pozostaję pod wielkim wrażeniem dzieła Ulricha Seidla (którego trylogię Raj
powoli zaczynam nadrabiać, na razie za mną Miłość) – „W piwnicy” odkrywającego drugie, grzeszne oblicza Austriaków.
Fenomenalny obraz tamtejszej społeczności. Również jako bardzo edukujący
dokument zaliczam szwedzki tytuł „Dzieci
w czasach ADHD” pokazujący klasę dzieciaków zdiagnozowanych jako
nadpobudliwe, jednak przez opiekunów traktowanych po prostu jako osobniki
wymagające szczególnej uwagi i praktykowania stałych rytuałów. Dla osób
zainteresowanych historią i polityką poleciłabym czeski „Perwersyjny przewodnik po ideologiach”, który merytorycznie, ale
też i zabawnie przedstawia historię ostatniego stulecia i skłania do refleksji
nad filozoficznymi założeniami bliskimi nam na co dzień, choć w większości
przypadków nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. A gdybyście szukali dobrej, a
nawet doskonałej pozycji dla najmłodszych to koniecznie sięgnijcie po „W głowie się nie mieści”, zaś z filmów
młodzieżowych – „Papierowe miasta”.
Oba te tytuły zrecenzowałam dla Filmowo. Jestem ciekawa co Wy oglądaliście
podczas wakacji? I jakie filmy planujecie na jesienne wieczory?
Wróg powstał na podstawie prozy Saramago. Książki nie znam, ale film ponoć nie oddaje do końca jej ducha. Jestem bardzo ciekawy "Kebaba i horoskopa" bo widziałem krótki metraż tego młodego reżysera i bardzo mi odpowiada ten klimat :-)
OdpowiedzUsuń