O "Wielkim
Gatsbym" słyszałam już dużo wcześniej niż na ekrany kin
weszła wielka hollywodzka produkcja będąca ekranizacją książki
z gatunku klasyki literatury amerykańskiej. Na samym początku muszę
przyznać się do tego, że sięgając po tytuły właśnie z tej
półki nigdy nie bywam oczarowana ani przekonana co do wielkości
słów wielkich autorów zaa Atlantyku. Pomimo tego, że współczesne
powieści amerykańskie często goszczą w moich dłoniach, pozycje
obowiązkowe sprzed lat wydają mi się jak z innego świata. Dlatego
nie porwała mnie słynna historia o Jayu Gatsbym rozgrywająca się
w cudownych latach 20-tych, kiedy to dla każdego spełnienie
american dream było na wyciągnięcie ręki, a alkohol, pieniądze i
rozrywki były istotą codziennego życia. Naprawdę doceniam zamysł
autora Francisa Scotta Fitzgeralda o ukazaniu tajemniczej postaci okiem jego przyjaciela, Nicka
Carrawaya, który jest zafascynowany życiem Gatsby'ego i strasznie
schlebia mu ich znajomość. Dopiero z czasem Nick odkrywa, że
powodem zainteresowania nim jest jego kuzynka Daisy, szaleńcza
miłość milionera, o której nie może zapomnieć. Naprawdę akcja
wydarzeń wskazywała by na to, że nie powinnam móc się oderwać
od jej zapisu, ale dopiero film w reżyserii Baza Luhrmanna uświadomił mi fenomen Gatsby'ego. W
dużej mierze zasługą tego jest odtwórca głównej roli Leonardo
di Caprio, który moim zdaniem w ostatnich latach przeżywa swój
szczyt pracy twórczej i każda jego rola jest znakomita.



Mimo
oskrżeń fanów książki, że film spłaszcza przesłanie filmu,
jest zbyt rozrywkowy, zbyt unowocześniony, to właśnie to jest
istotą tej wielkiej historii – przepych, pieniądze, imprezy,
które nie potrafiły wynagrodzić Gatsby'emu braku miłości. Tobey
Maguire w roli Nicka Carrawaya również uwiarygodnił postać
nieznanego nikomu człowieka organizującego bale dla całego Nowego
Jorku oraz zwykłej, trochę rozkapryszonej dziewczyny zagranej przez
Carey Mulligan, rozdartej między konwenansami a prawdziwymi
uczuciami. Być może rozmach filmu nieco przyćmił prawdziwe
zamiary bohaterów, a może właśnie ukazał, że początkowo dobrze
zapowiadający się zamysł Fitzgeralda ma mdłe zakończenie. Dla
odtwórców głównych bohaterów filmu jestem pełna podziwu, że
wykrzesali ze swoich postaci jak najwięcej charakterystycznych cech
uwidaczaniających zepsucie tego światka, ale nie pozwala mi to
przekonać się co do wielkości słynnego Gatsy'ego.
Komentarze
Prześlij komentarz