Rozrywka dla prostaków #6 - "Żyć nie umierać" i "Król życia"
Gdy mamy ochotę na filmowy zastrzyk optymizmu zazwyczaj pada
na wybór amerykańskiej produkcji. W polskim kinie powstaje niewiele filmów z
gatunku feel-good movie. Lecz na przestrzeni ostatnich tygodni swoje premiery
miały dwa tytuły, które walczą o uśmiech i łzy u widza, mam na myśli „Żyć nie
umierać” i „Króla życia”.
Oba te filmy łączy wspólny mianownik – nagła przemiana
głównego bohatera, zwrot w podejściu do życia i podjęcie próby naprawy swoich
dawnych błędów. Tak samo mamy do czynienia z najlepszymi nazwiskami z polskiej
sceny aktorskiej – Tomasz Kot wciela się w Bartosza Kolano w filmie „Żyć nie
umierać”, a Robert Więckiewicz gra Edwarda, który staje się „Królem życia”.
Pokrótce o samej fabule. Bartosz Kolano jest samotnym
aktorem zajmującym się rozbawieniem publiki przed nagraniami programów
telewizyjnych. Facet ma za sobą walkę z nałogiem alkoholowym, utratę żony i
córki. Wykonując badania kontrolne dowiaduje się, że ma zaawansowane stadium
raka i zostało mu niewiele czasu. Na początku wcale nie tak łatwo nawiązać mu
kontakt z osobami, na których mu zależy. Ale dzięki temu „Żyć nie umierać”
nabiera słodko-gorzkiego charakteru. Muszę przyznać, że nie jest to porywający
film, jego koncepcja raczej przypomina filmy tworzone pod telewizyjną
publiczność, ale ma on swoje momenty, które wzruszają i bawią.
Podobnie ma się rzecz z „Królem życia”. 40-letni frustrat,
pracownik korporacji doznaje wypadku samochodowego, w wyniku którego przechodzi zmianę osobowości. Odtąd Edward
rzuca pracę, zakłada swoje ulubione kowbojki i wędruje po ulicach Warszawy, aby
poznawać innych ludzi. Naprawia relacje ze swoją rodziną, pomaga dawnemu
kumplowi z dzieciństwa, który walczy z alkoholizmem. Bardzo spodobała mi się
scena, w której główny bohater znajduje pomysł na zarobek – staje na ulicy w
ochraniaczu bokserskim i pozwala za 10 zł pobić się każdemu sfrustrowanemu
człowiekowi.
Nie będę Was oszukiwać, że są to świetne filmy, ale mając
całkiem przyzwoitą obsadę aktorską coś udało się wykrzesać z pomysłów
scenarzystów. Przy „Żyć nie umierać” nieco się wzruszyłam i nawet zapłakałam
nad losem Kota, a oglądając „Króla życia” towarzyszył mi lekki uśmieszek.
Poczułam się zrelaksowana i oderwałam się na chwilę od swoich przyziemnych
spraw. A więc nawet polskie produkcje dają radę. Na jesienne, ponure wieczory
to tytuły idealne.
Żyć nie umierać, nie widziałam, ale byłam na Królu Życia. Więckiewicz jak zawsze świetny, Topa również. Mnie najbardziej podobało się "korpo-no-life" :)
OdpowiedzUsuńKrólem życia to każdy z nas chyba by chciał zostać choć przez chwilę, a po tym filmie wydaje się to proste, bo co trzeba zwolnić i cieszyć się życiem. A film Mega pozytywny - bardzo dobry komediowy Więckiewicz.
OdpowiedzUsuńKról życia jest świetny nie tylko przez obsadę, ale też przez pomysł :) Etykieta "rozrywka dla prostaków" moim zdaniem trochę nie na miejscu...
OdpowiedzUsuń