Popularny duet
satyryczny stworzył niesamowitą książkę „Podróże duże i
małe czyli jak zostaliśmy światowcami” o ich zagranicznych
podróżach w czasach PRL-u. Zbiór przezabawnych historii ze
wspólnych występów na statku Stefanie Batorym, prowadzeniu firmy
budowlanej w Stanach, wzbudzeniu uznania u sycylijskiej mafii,
sylwestrze w Acapulco i udziale w amatorskich mistrzostwach świata w
golfie w RPA, zaprowadzi czytelników w bajeczny świat lat 80-tych.
Książka jest opatrzona mnóstwem zdjęć i ilustracji pamiętnych
dokumentów prlowskich, co znacznie wzbogaca opisane przygody. Czyta
się to lekko, stale z uśmiechem na ustach i jest odpowiednia
zarówno na letni weekend jak i jesienne wieczory.
"Widok sali, do której
wkroczyliśmy w eleganckich ubraniach, rozwiał niepokój i
podtrzymał nasze świetne samopoczucie: sala była nabita po brzegi,
ludzie dosłownie się przelewali, a oficerowie mówili, że takiej
frekwencji jeszcze nie widzieli. Zaczęliśmy zachęcać do tańca,
prezentując najlepsze nagrania światowe. Wybór nagrań mieliśmy
ogromny. Na kasetach zgromadziliśmy paręset tytułów najlepszych
orkiestr rozrywkowych na świecie, największych przebojów. Ludzie
uprzejmie wysłuchali pierwszych nagrań, po czym parę osób wyszło
się przejść, mówiąc: Zawołajcie nas, jak się zacznie kabaret!
Przystąpiliśmy do realizacji pierwszego konkursu. Mówię o
realizacji, ponieważ był to nasz standardowy, sprawdzony konkurs.
Zauważyliśmy, że sala robi się zdecydowanie pustsza.
Postanowiliśmy zmienić precyzyjnie wcześniej ustaloną kolejność
przeplatania utworów szybszych i wolnych, starszych i nowszych, tak
żeby po prostu przyłomotać i dosięgnąć maestrią dyskoteki;
zatrzymać tych ludzi. Po mniej więcej czterdziestu minutach na sali
zostały cztery osoby: pewien mecenas z małżonką i dwóch naszych
przyjaciół. Następnego dnia słyszeliśmy wyłącznie: „No,
spodziewaliśmy się czegoś lepszego” i „Postarajcie się lepiej
następnym razem”. Pasażerowie podzielili się na dwie grupy:
jedna nam współczuła, że nie przywieźliśmy kabaretu, druga nas
omijała i – naszym zdaniem – chciała oddać autografy, które
rozdawaliśmy dwa dni wcześniej.(...)
Do następnego
występu – występu ostatniej szansy – zostały nam trzy dni.
Zamknęliśmy się w kajucie, żeby wykreować zupełnie nowy image
naszego duetu. Napisaliśmy mnóstwo świeżych, oryginalnych żartów.
Naprawdę zupełnie nowych. Rozpoczęliśmy nasz kabaretowy program
ostatniej szansy od słów: - Dobry wieczór państwu. Powiało
kompletną zimą. Powiedzieliśmy dwa bardzo starannie przygotowane
żarty. Przy stoliku naszych nowych przyjaciół, mecenasa i jego
małżonki oraz dwóch naszych starych przyjaciół – rozległy się
oklaski. Słaba to była otucha na przyszłość. Wiedzieliśmy, że
szykuje nam się totalna klęska. W czasie występu baletu szybko
wymieniliśmy spojrzenia ostatniej szansy. Zarzuciliśmy całkowicie
finezyjnie wymyślony plan podboju publiczności i skoncentrowaliśmy
się na przypomnieniu sobie najstraszniejszych i najbardziej
ordynarnych żartów, jakie kiedykolwiek udało nam się słyszeć.
Na pierwszy ogień
poszedł żart z serii: Przyszła baba do lekarza. Ten o gwiżdżących
piersiach. Wywołał huraganowy aplauz publiczności, zdumionej tym,
że jednak zdołaliśmy ją rozbawić. (…) W momencie kiedy
wystartowaliśmy z taśmą Comment ca va i zaczęliśmy udawać, że
śpiewamy, publiczność była rozgrzana do białości. Nieliczni
obecni na statku obcokrajowcy patrzyli z osłupieniem na nasze
popisy. Wojtek tańczył z akordeonem, ja wykonywałem wszystkie
figury choreograficzne, jakie zdarzyło mi się ujrzeć na szklanym
ekranie. Roszalałem się sam po parkiecie, na którym normalnie
tańczyło czterysta osób. Cały parkiet był mój.
Oniemiała
publiczność nagrodziła nas owacją na stojąco, żądała bisów,
których – czując sukces – nie daliśmy jej. Grupa Finów, a
było ich około dwudziestu, przyszła do nas po autografy. Jak
powiedzieli, nie sądzili, że podczas tego właśnie rejsu spotkają
ten słynny zespół z piosenką ich życia. Publiczność była
nasza."
Komentarze
Prześlij komentarz