"Filmidła. Gawędy o filmach" czyli Agnieszka Osiecka w innym wydaniu
Podziwiam Agnieszkę Osiecką za
multitalenty, które wykorzystywała w pełni. Wielu zna ją jako
poetkę, dziennikarkę, autorkę tekstów piosenek, nieliczni
natomiast pamiętają o tym, że jest ona również absolwentką
Wydziału Reżyserii słynnej łódzkiej Filmówki. W latach
studenckich nawiązała przyjaźnie z reżyserami i aktorami, dzięki
czemu miała łatwiejszy dostęp do kinematografii zarówno polskiej,
jak i zagranicznej. W latach 1955-56 Osiecka pisała recenzje
filmowe, na początku dla "Sztandaru Młodych", później
również dla magazynu "Film". Zbiór tych prac
znalezionych w archiwum po śmierci autorki został wydany w formie
książki "Filmidła. Gawędy o filmach", która ostatnio
trafiła w moje ręce.
Nie byłam zaskoczona, że Agnieszka
już w tamtym czasie nie bała się wyrażać swojego zdania,
całkowicie odmiennego od ogólnie uznanych opinii. Na przykład o
francuskim filmie "Czarownica" z 1956 roku napisała: "Okropna
bzdura, na którą i tak wszyscy polecicie i będziecie marznąć,
moknąć, kopać, pchać i popychać, byle się tylko dostać, bo
występuje w niej sama Marina Vlady. Wnioski ogólne z filmu: grzywki
nadal modne, nawet dla czarownic". I oto cała recenzja, która
wywołała napływ listów do redakcji od widzów, którym
"Czarownica" się spodobała i próbowali przekonać
Osiecką do dostrzeżenia w nim tego samego co oni. Jak wiadomo
sztuka jest taką dziedziną życia, której nie da się
uschematyzować, zrozumieć i przeżywać jednakowo. To jest właśnie
w niej najbardziej pociągające, każdy z nas może powiedzieć, że
jakiś film, obraz, książka jest dla niego arcydziełem, a kto inny
powie, że to totalna szmira. Dlatego zawód krytyka jest nielubiany,
bo uważa się że taki "znawca" chce narzucić nam, co
powinniśmy myśleć i czuć odbierając sztukę. Niemniej jest to
zajęcie bardzo potrzebne, aby nadać sztuce bieg czyli nie
poprzestać jedynie na oglądzie, odsłuchu, zderzeniu ze swoimi
emocjami, ale także spróbować wzbudzić refleksje, dyskusje na
tematy, które pozostają wciąż aktualne. Jednak czasami odnoszenie
się w recenzjach do emocji czytelnika i próba zachęcenia go do
wybrania się na ten właśnie film moim zdaniem nie jest niczym
złym. Osiecka stworzyła jedną recenzję, która wydała mi się
bardzo charakterystyczna, odbiegająca od wszelkich schematów, a
właściwie stająca się prozą. Odnosi się ona do francuskiego
filmu "Julietta" :
"Jeśli wstałeś lewą nogą,
nadeptując tym samym psa, który zerwał się z furią i pokąsał
nieletnie dzieci i sąsiadów, co pociągnęło za sobą pyskówkę,
protokół i grzywnę; jeśli twój ulubiony ksylofon diabli wzięli;
jeśli cały dzień szwendałeś się po mieście i nie dostałeś
nic, ale to zupełnie nic; jeśli Ona nie przyszła, mimo że mówiła
że przyjdzie, a jak nie przyjdzie, to żeby zadzwonić; jeżeli
skrytykował cię zupełny Bylekto, który nagle okazał się wcale
nie Bylekim, i chociaż figa mu z tego przyszła, to zawsze
nieprzyjemność i smród po ludziach; jeżeli po nocach coś cię
dręczy i sam nie wiesz, czy to pluskwy, czy głębokie wewnętrzne
przekonanie, że jesteś grafoman, łajdak i w ogóle nic z ciebie
nie będzie; jeżeli skradziono ci całą miesięczną pensję i
książeczkę wojskową, a perukę pofarbowano na zielono; jeżeli
przyśnił ci się rondelek, a potem zrobili ci takie świństwo, że
coś okropnego; jeżeli pada deszcz, a ty nie lubisz kaloszy, ale
znowu bez kaloszy, to co ludzie na to powiedzą; jeżeli tramwaje tak
hałasują, że w ogóle pracować nie można; jeżeli zauważyłeś,
że właściwie to ty się kończysz i jak tak dłużej potrwa, to
nie wytrzymasz; jeżeli formalnie nie masz do kogo ust otworzyć;
jeżeli miałeś akurat chandrę i czytałeś Rudnickiego, i wszedł
elektromonter, i wszystko na nic; jeżeli kobiety okazały się
nikczemne, mężczyźni zazdrośni, los podły, sztuki nudne,
konflikty bez wyjścia, a kompoty zawsze za ciepłe; jeżeli w
związku z powyższym nabrałeś wątpliwości co do tego, czy życie
jest piękne, a świat zaludniony niezwykle estetycznie, to idź na
Juliettę. Kiedy wyjdziesz z kina, gruntownie zmienisz zdanie, a na
dworze będzie słoneczna, ciepła pogoda."
Nie wiem jak Was przekonała taka
recenzja, ale ja już wiem kiedy powinnam sięgnąć po Juliettę :)
Oprócz tego, że "Filmidła" to książka lekka i
przyjemna to jeszcze niezmiernie piękna, dzięki ilustracjom
czołowych twórców z polskiej Szkoły Plakatu m.in. Jana Lenicy, Waldemara Świerzego, Wojciecha Fangora, Olgi Siemaszko, Romana Cieślewicz, Franciszka Starowieyskiego, Konstantego Sopoćko, którzy kilkadziesiąt lat temu tworzyli plakaty filmowe. Podzielę
się z Wami kilkoma dziełami, które wpadły mi w oko.
Komentarze
Prześlij komentarz