Ostatnio oglądane #10

Przygotowując listę obejrzanych przeze mnie filmów w ostatnich miesiącach ciężko uwierzyć, że wciąż zmagam się z kacem pooscarowym, kiedy to w ciągu 2 miesięcy zobaczyłam 60 filmów. Mimo, że wciąż „leczę się” bardzo różnorodnym repertuarem to uzbierał się całkiem pokaźny zbiór tytułów.  Pod koniec marca uczestniczyłam w dwóch pokazach selekcji  O!PLA czyli Ogólnopolskiego Festiwalu Polskiej Animacji. W kategorii studyjnej na szczególną uwagę zasługują „Hipopotamy” Piotra Dumały, „Lato 2014” Wojciecha Sobczyka, „Łakomstwa Endemita” Natalii Dziedzic oraz „Niebieski pokój” Tomasza Siwińskiego. Są to najnowsze produkcje uznanych młodych twórców animacji, więc na pewno w najbliższym czasie będzie można zobaczyć te tytuły podczas wydarzeń związanych z polską animacją. W kategorii szkolnej niestety ciężko było mi dokopać się do dotychczasowej twórczości początkujących animatorów. Myślę jednak, że ich działalność wróży dobrze polskiej sztuce filmowej. Z tych produkcji najbardziej spodobały mi się „But she’s nice…” Tomasza Pilarskiego, „Dokument” Marcina Podolca, „Gdzie się podziały duchy? ” Łukasza Biernata, „Wpływ zmniejszenia populacji chrząszczyka złocistego na życie miłosne pani Krystyny” (cóż za fascynujący tytuł!) Marty Magnuskiej i „Zdobywcy trójkątnego kosmosu” Alicji Błaszczyńskiej. Pozostając jeszcze przy filmach animowanych polecam Wam bajkę „Sekrety morza” nominowaną do Oscara, zupełne przeciwieństwo szczęśliwych bajek Disneya czy Pixara oraz „Księżniczkę Mononoke” – klasykę japońskiej kategorii anime i „Fantazję” – film Disneya z 1940 roku, będący połączeniem ruchomego obrazu i muzyki klasycznej.
"Zdobywcy trójkątnego kosmosu"

Jako relaks po wyczerpującym tygodniu dawkowałam sobie polskie komedie Andrzeja Saramowicza: „Ciało” i „Jak pozbyć się cellulitu? ”. Choć przez długi czas wzbraniałam się przed sięgnięciem po te tytuły, mimo tego że jestem fanką „Lejdis” i „Testosteronu”, to i tym razem się nie zawiodłam. Nie oszukujmy się, nie jest to humor najwyższych lotów, ale sprawdza się w chwilach odpoczynku. Wypróbowałam jako „odmóżdżacze” komedie romantyczne jakie jak „Two Night Stand”, „To właśnie seks” i „Przeboje i podboje”. Wszystkie trzy umiarkowanie mi się podobały, choć szczególnie wyróżniłabym „Przeboje i podboje” jako dawne dobre kino komediowe. Zresztą jest to ekranizacja popularnej niegdyś książki Nicka Hornby’ego „Wierność w stereo”. Jednak najbardziej poprawił mi humor film wzorowany na paradokument o życiu codziennym wampirów – „Co robimy w ukryciu? ”. Myślę, że ten tytuł przejdzie do historii jako obraz obecnych czasów, kiedy to jesteśmy karmieni podobnego typu produkcjami telewizyjnymi i motywem nadprzyrodzonych bohaterów.
"Co robimy w ukryciu?"

W międzyczasie dbałam również o niepozostawanie w tyle z produkcjami wchodzącymi do polskich kin. Pozytywne wrażenie wywarł na mnie film „Sils Maria”, w którym po raz pierwszy doceniłam aktorstwo Kristen Stewart. Jednak jest to film nieco przegadany i zmanierowany, choć o taki efekt zapewne chodziło reżyserowi. Od dłuższego czasu czekałam na premierę „Systemu” ze względu na obecność na ekranie Agnieszki Grochowskiej pośród gwiazd światowego formatu. Nie zawiodłam się, choć uważam, że nie wykorzystano do końca potencjału jaką dawała historia opisana w książce „Child 44”. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym filmie odsyłam do mojej recenzji dla Filmowo. Podobne odczucia, choć to zupełnie inne filmy, miałam oglądając „Citizenfour” – nagrodzony Oscarem dokument o Edwardzie Snowdenie. Również pisałam o nim dla Filmowo. Jest to bardzo ważny obraz, pomimo że można mieć różne zdanie o postępowaniu Amerykanina, warto dowiedzieć się ze źródła, dlaczego poczyniony przez niego krok jest niezwykle ważny dla naszej przyszłości. Kino dokumentalne ostatnio znowu wraca do moich łask, zapewne ma to związek ze zbliżającą się 13-tą edycją GdańskDocFilm Festiwalu, który to w zeszłym roku otworzył mi oczy na potencjał tego rodzaju kina.

Między innymi dlatego dwa obrazy tej samej relacji ojciec-syn ukazanej przez dwóch uznanych reżyserów dokumentalnych Pawła i Marcela Łozińskich nie mogły ustrzec mojej uwadze. „Ojciec i syn” oraz „Ojciec i syn w podróży” to autobiograficzny zapis wyjazdu tych dwóch panów, którzy po latach starają się powiedzieć sobie, co między nimi poszło nie tak i o tym co ich ukształtowało do podejmowania takich, a nie innych decyzji życiowych. Można powiedzieć, że to przekroczenie granic pracy dokumentalisty, dla mnie jednak to najwyższy szczyt tego gatunku, aby poprzez pokazanie siebie stworzyć wartościowy film. O podobnej wymowie jest też film „Życie jest gdzie indziej”, w którym to syn pokazuje życie swojego ojca lekkoducha, hipisa nieinteresującego się przez lata swoim synem. Zgoła odmiennym obrazem jest dokument „Paparazzi” skupiający się na sylwetce najpopularniejszego polskiego paparazzi Przemysława Stopy, człowieka uzależnionego od śledzenia prywatnego życia osób publicznych.
"Ben Hur"

Zgodnie z moimi noworocznymi postanowieniami nadrabiam klasykę filmową. Na przestrzeni ostatnich tygodni widziałam spektakularnego „Ben Hura”, mistrzostwo kina noir „Chinatown”,
dzieło Almodovara „Kobiety na skraju załamania nerwowego”, rozczarowujące „American Gangster” i wciąż oryginalny „Sok z żuka”. Nie zabrakło też nadrabiania filmów sprzed kilku lat: trzymającym w napięciu „Wątpliwość” (moja recenzja dla Filmowo), zabawnej „Kołysanki” oraz nieśpiesznym „Tracks”. Do ambitnych produkcji zaliczyłabym obrazy widziane podczas Before Kamera Akcja czyli „Taxi-Teheran”, „Violet” i „Strefę nagości”, ale też zeszłorocznym „Kapitał ludzki” i „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”. Ten ostatni tytuł jest dla mnie kuriozum i szczytem arthousowego podejścia do sztuki filmowej. Zupełne przeciwieństwo nominowanego do Oscara francuskiego filmu „Timbuktu”, będącego refleksyjną, cichą walką o wolność. Słusznie wyróżniony w wielu konkursach światowego kina. 
"Timbuktu"

Aby nie było zbyt idealnie, miałam też nieudane wybory. Sięgnęłam po kontrowersyjną „Hiszpankę” i mimo, że bardzo spodobała mi się ukazania fantastycznej fabuły na tle historycznych wydarzeń to uważam, że w pewnym momencie zamysł reżysera trafił do ślepej uliczki, która skutkowała miernym efektem końcowym. Podobne odczucia mam do francuskiej historii miłosnej „3 serca”, w której to mężczyzna zostaje zaplątany w trójkąt uczuciowy pomiędzy dwiema siostrami. Ponownie pomysł ciekawy, ale w drugiej połowie filmu akcja osiada i zaczyna drażnić widza. Podobne odczucia miałam również wobec „Wady ukrytej”, której nieśpieszny przebieg wydarzeń irytował mnie i w efekcie zanudził zamiast zaintrygować. Również film opowiadający prawdziwą historię rodziny, która przeżyła tsunami w 2004 roku – „Niemożliwe” wydał mi się sztuczny i odrealniony, choć zapewne Ci ludzie przeżyli koszmar i cudem odnaleźli się w pełnym składzie. Nieco przychylniej spojrzałam na produkcje fantastyczne – „Ex-Machina” i „Chappie”, które przekonały mnie do siebie swoją fabułą, gorzej jednak z realizacją tego pomysłu. Niektórzy aktorzy w „Chappie” wydali mi się zupełnie nie na miejscu np. Hugh Jackman w roli psychopatycznego byłego żołnierza.
"Chappie"


To już wszystkie filmy, które widziałam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Czym Wy zachwyciliście się lub rozczarowaliście na wielkim ekranie? 

Komentarze

Popularne posty