Najlepsze bo polskie - podsumowanie filmowe roku 2015

Od kilku lat mówi się o odrodzeniu polskiego kina. Rok 2015 potwierdza tę pozytywną zmianę. Międzynarodowy sukces „Idy” po zdobyciu najważniejszej nagrody filmowej na świecie jak i wielu innych na kilku kontynentach, pokazuje że w końcu nasze rodzime produkcje przestają być zrozumiałe tylko dla nas. A sposób, w który przekazujemy innym swoją historyczno-społeczną perspektywę nabiera nowoczesnego wyrazu. Odnośnie wspomnianej „Idy” mój stosunek do tego filmu zmienił się od pierwszego pokazu w zeszłym roku, ponieważ miałam okazję w lipcu zobaczyć go ponownie, tym razem na sali kinowej i zachwyciłam się jego poetyckością. Jednak czasami warto wracać do niektórych filmów, aby spojrzeć na nie z innej strony.

Mam nadzieję, że o niektórych tytułach z tego roku będę mogła powiedzieć to samo za kilka lat, bo chętnie wrócę m.in. do „Body/Ciało” Małgorzaty Szumowskiej. Dawniej oglądając „33 sceny z życia” lub „Sponsoring” czułam się zniesmaczona lub rozdrażniona, dopiero od czasu filmu „W imię…” zaczęłam rozumieć sposób widzenia reżyserki. „Body/Ciało” jest moim zdaniem jej najlepszym filmem w karierze. Tutaj podobnie jak w „Idzie” wygrywa uniwersalna opowieść osadzona w polskich realiach, która może być ciekawa dla widza z każdej strony świata.  Gra aktorska Janusza Gajosa, Mai Ostaszewskiej i Joanny Suwały wcielających się w głównych bohaterów filmu zapada w pamięć i broni się zarówno jako indywidualny element, jak i część wspólna fabuły. Cieszy mnie, że zarówno polskie sale kinowe były przepełnione w marcu, gdy obraz ten trafił do kin już po nagrodzie na festiwalu w Berlinie, jak i w Niemczech czy Francji też możemy się poszczycić popularnością filmu Szumowskiej.

Skoro już mowa o filmach dostrzeżonych na międzynarodowej arenie nie sposób zapomnieć o „11 minutach” Jerzego Skolimowskiego, które w Polsce przyniosły rozczarowanie widzom i mimo, że film ten stał się naszym tegorocznym kandydatem do Oscara, wielu krytyków uważa go za jeden z najgorszych filmów roku. Sama miałam problem z ocenieniem tego tytułu, o czym pisałam już jakiś czas temu. Z drugiej strony kryje się debiut Kuby Czekaja „Baby bump”, który został pokazany na festiwalu w Wenecji w ramach prestiżowej sekcji Biennale, zaś szersza publiczność w Polsce nie miała jeszcze okazji go zobaczyć. Mi udało się to w Łodzi podczas festiwalu Cinergia i pozytywnie się zaskoczyłam. W formie nieco arthousowo-komiksowej ukazano życie 11-letniego chłopca, który handluje moczem do ekspertyz narkotykowych, zbiera na operację plastyczną uszu i zaczyna wstydzić się swojej bliskości z matką. Wyolbrzymienie dziecięcych problemów i ukazanie nastoletniej perspektywy widzenia niesie ze sobą intrygujący i przerysowany obraz. Z podobną tematyką, ale w zupełnie innej stylistyce spotkać się można było również w debiutanckiej fabule Magnusa von Horna, absolwenta łódzkiej Filmówki i zdobywcy tegorocznych nagród w Gdyni za reżyserię i scenariusz w filmie „Intruz”. Ciężko powiedzieć, aby był to polski film, bo zarówno tło wydarzeń i aktorzy pochodzą ze Szwecji, ale śmiało uznaję „Intruza” za najlepszą koprodukcję ostatnich lat.

Odwaga młodych twórców objawiła się też w filmie „Chemia” Bartosza Prokopowicza oraz „Disco polo” Macieja Bochniaka. Choć to zgoła odmienne filmy, oba cenię za oryginalną formę i zburzenie standardów opowiadania o chorobie czy rozrywce. „Chemia” jest na tyle barwna i pokręcona, że pozornie odciąga uwagę od istoty opowieści. Zaś „Disco polo” bawi się konwencją uwielbianą przez rzesze Polaków i daje nam smakowitą rozrywkę, wcale nie dla widzów gorszego sortu. Ciekawą alternatywą dla antypolskich kinomanów powinna być satyra muzyczna „Polskie gówno” Grzegorza Jankowskiego obśmiewająca polskie dążenie do sukcesu. Takiego filmu jeszcze w kinach nie było i na pewno ciężko będzie taki zamysł powtórzyć.

Również próby zmierzenia się z kinem gatunkowym w końcu wypadły wyraziście, a nie jedynie na podobę amerykańskich superprodukcji. „Demon” Marcina Wrony znajduje się na pograniczu horroru i thrillera. Ciekawe role aktorskie, specyficzny klimat historii to duże zalety tego filmu, choć niestety dla mnie był on zbyt zbliżony do „Wesela” Smarzowskiego i „Pokłosia” Pasikowskiego. Zaskoczył mnie również dobry poziom jaki zaprezentował nasz rodzimy film wojenny „Karbala” Krzysztofa Łukaszewicza, który oparty był na prawdziwej historii polskiego oddziału wojska w Afganistanie. Mimo, że film ten nie był na tyle widowiskowy do czego przyzwyczaiły nas wielkie światowe produkcje, to niósł on ze sobą autentyczność i dobrą grę aktorską osadzoną w tamtejszych realiach, co wydaje mi się wystarczającym powodem do zwrócenia uwagi na ten tytuł.

Kto uważnie śledzi moje poczynania na blogu i stronie Filmowo na pewno zauważył, że przez ostatnie kilka miesięcy moją uwagę najbardziej przykuwa kino dokumentalne. Znalazło to swój zalążek podczas GdańskDocFilmFestiwalu, w którym po raz drugi uczestniczyłam od samego początku do końca, przez bite cztery dni zachwycając się każdą kolejną produkcją. Uważam za ogromnie niesprawiedliwe fakt, że polskie dokumenty bardzo rzadko trafiają do szerszej publiczności. Stąd od kilku tygodni na łamach Filmowo w cyklu „Prawdę mówiąc” staram się przybliżyć kinomanom dokumenty, na które warto zwrócić uwagę. W tym roku największe wrażenie jako film wywarł na mnie dokument „Deep Love” Jana P. Matuszyńskiego opowiadający o cenionym nurku, który doznał wylewu, lecz mimo fizycznej ułomności nie porzucił swojej pasji. Cudowne stadium miłości i wyrozumiałości wobec wolności danej jednostki. Zupełnie łamiący schemat opowiadania o chorobie jako o czymś trudnym, smutnym i obciążającym widza.  O podobnym poszanowaniu niecodziennego zamiłowania mówi „Jurek” Pawła Wysoczańskiego przedstawiający historię Jerzego Kukuczki, jednego z najsłynniejszych himalaistów. Wydawać by się mogło, że forma „gadających głów” już dawno przeszła do historii, jest nużąca i mało odkrywcza, jednak w tym przypadku dała porywający, zaangażowany obraz. Na gdańskim festiwalu niezmiernie wzruszył mnie także „Macedończyk” Petro Aleksowskiego, o którym na pewno wkrótce napiszę dla Filmowo. Kino dokumentalne dotyka mnie dzięki swojej umiejętności zaopiekowania się swoim bohaterem, podkreśleniu jego wrażliwości tak jak ma to miejsce w filmie „Mów mi Marianna” Karoliny Bielawskiej o zmianie płci mężczyzny w kwiecie wieku i wynikających z tego nowych uczuć, problemów, z którymi musi borykać się wewnętrznie.


Mam nadzieję, że w nadchodzącym 2016 roku czekają mnie kolejne wzbogacające spotkania z dokumentami i powrót do zachwytów nad „zwykłą” fabułą. A przede wszystkim chcę ponownie zaskoczyć się polskimi produkcjami filmowymi! Patrząc na poczynania młodych twórców, na pewno jest na kogo liczyć. 

Komentarze

Popularne posty