Serialożerca #5 - sukcesy i porażki 2015 roku
Choć ten cykl tekstów dumnie kryje się pod nazwą
Serialożerca, to jednak w tym roku wcale nie połknęłam zbyt wielu seriali. W
większości skupiłam się na kontynuacji moich ulubieńców, którzy w większości
mnie nie rozczarowali. Mam tutaj na myśli trzeci sezon House of Cards, który uwielbiam od samego początku i jest dla mnie
wciąż najbardziej wciągającym serialem. Choć trzeci sezon znacznie odbiega od
pozostałych części, ponieważ zdecydowanie leżał on w rękach Claire Underwood,
to jest to perspektywa budząca moją jeszcze większą ciekawość nad tym co
wydarzy się w kolejnej odsłonie. Na duet Kevin Spacey i Robin Wright mogę
patrzeć bez końca, uważam że od lat nie było na ekranie tak magnetyzującej
pary. Podobnie zachwycam się trzecim sezonem Masters of sex, który od drugiej części przybrał zupełnie inny
charakter niż swój pierwowzór. Na samym początku byłam zaintrygowana obrazem
lat 50-tych Stanów Zjednoczonych i wiążącym się z tematyką serialu światem
seksualnej rewolucji, teraz znacznie bardziej ciekawi mnie tło wydarzeń, z
którymi muszą się zmagać drugoplanowi bohaterowie. Zdecydowanie w trzecim
sezonie najbardziej moją uwagę zwróciła córka uroczej Virginii Johnson, Tessa.
Nastolatka z rozbitej rodziny kreuje się na twardzielkę i wyzwoloną seksualnie
dziewczynę. Z racji tego, że jej matka jest ekspertką od seksu, szkolny
przystojniak bardzo chętnie uwodzi Tessę i wymusza na niej seksualną aktywność.
Dzięki poruszaniu takiego tematu, jak i poboru na wojnę w Wietnamie drugiego
dziecka Johnson, serial ten pretenduje do zmiana historyczno-społecznego obrazu
tamtych czasów. Jeśli mam przywołać jeszcze jedną pozytywną kontynuację
ulubionego serialu to muszę wspomnieć o drugim sezonie Fargo. Choć tym razem jest to zupełnie nowa historia, to absurdalny
klimat ciągu zbrodni został zachowany zgodnie z coenowskim pierwowzorem. Z
kolei w tej serii wybija się Kirsten Dunst grająca cudownie głupią blondynkę,
przez którą rozpoczyna się cała pętla bezsensownych zdarzeń. Rzesza fanów
liczyła na to, że również kontynuacja True
Detective będzie ucztą dla oczu. Niestety jest to zdecydowanie największa
serialowa porażka tego roku. Od samego początku, gdy dowiedziałam się, że w
głównych rolach wystąpią Colin Farrell oraz Vince Vaughn miałam przeczucie, że
tym razem pomysł na świetny kryminał nie wypali. Ale nie spodziewałam się aż
tak wielkiego rozczarowania, po czterech odcinkach porzuciłam serial, bo
kompletnie nie interesowało mnie w jaką stronę będzie zmierzać ta nieskładna
opowieść.
Claire z Pablem na pewno by się dogadali
To tyle jeśli chodzi o kolejne sezony lubianych przeze mnie
seriali. Na szczęście do tej krótkiej listy w tym roku dołączyło kilka nowości.
Moim zdecydowanym ulubieńcem stała się kolejna produkcja Netflixa Narcos opowiadająca o Pablo Escobarze,
największym kolumbijskim baronie narkotykowym. Podoba mi się, że twórcy serialu
skupili się na oddaniu tamtejszego klimatu poprzez zachowanie
hiszpańskojęzyczności oraz zatrudnienie aktorów z Ameryki Południowej. Dzięki
temu atmosfera serialu była gęsta i w pełni mnie usatysfakcjonowała.
Wspominałam już, że przekonałam się do historii superbohatera z serialu Daredevil oraz grupie ośmiu wybrańców
połączonych magicznymi więzami z Sense8.
Chętnie obejrzę kontynuację ich losów. Moim najnowszym odkryciem jest zaś
polska produkcja od HBO Pakt z
główną rolą Marcina Dorocińskiego. Mimo, że jest to odpowiednik norweskiego „Układu”,
silnie wybijają się polskie realia. Mamy tu do czynienia z aferą medialną, w
której po kolei giną wpływowi przedsiębiorcy, a jedyną osobą wiążącą te
wydarzenia jest dziennikarz śledczy wraz z pomagającą mu agentką CBŚ. Przyjemnie
ogląda się krótką i zamkniętą formę miniserialu. Dlatego nawet ekranizacja
prostej obyczajowej powieści J.K.Rowling Trafny
wybór w postaci kilku odcinków zdążyła mnie zainteresować, zanim wdawanie
się w szczegóły zrodziłoby nudę. A propos nudy, niestety to nieprzyjemne
uczucie zaczęło mi doskwierać w połowie sezonu polskiego Prokuratora, który
wyszedł spod rąk braci Miłoszewskich. Wątek życia prywatnego tytułowego
prokuratora przyćmił jego zawodowe dokonania i historie kryminalne poruszane w
danych odcinkach. Takich produktów było już zbyt wiele, aby ponownie wciągnąć
mnie w taką konwencję. Próbowałam też zanurzyć się w opowieść o młodym hakerze
stającym w kontrze do gigantów rynku finansowego, jednak Mr Robot z czasem zaczynał być dla mnie coraz bardziej zagmatwanym
światem bohatera, co w ostateczności bardziej mnie irytowało niż budziło
zainteresowanie. Dlatego ten wyróżniający się tytuł nie zdobył mojego uznania.
W bliżej nieokreślonej przyszłości planuję nadrobić kilka
tytułów głośnych już od jakiegoś czasu, przede wszystkim The Knick oraz Jessicę Jones.
Jeżeli uważacie, że w 2015 roku debiutowały inne seriale, na które warto
zwrócić uwagę, dajcie znać w komentarzach.
Komentarze
Prześlij komentarz