Plaża, kino i śpiew - relacja z 15 Sopot Film Festivalu
fot. Jacek Szycht
Szalony tydzień filmowy dobiegł końca. Podczas 15 edycji Sopot Film Festivalu
zobaczyłam 30 filmów krótkometrażowych oraz 14 produkcji fabularnych i
dokumentalnych. Wspomniany przeze mnie faworyt w kategorii krótkometrażówek
czyli „Dzień babci” Miłosza Sakowskiego
zdobył również uznanie jury, które przyznało mu nagrodę Grand Prix. Werdykt w konkursie „1-2” zdobyła koprodukcja australijsko-kambodżańska „Ruin” Amiela Courtin-Wilsona i Michaela
Cody’ego. Miałam okazję nadrobić ten tytuł dopiero wczoraj i wciąż jeszcze nie
mogę w pełni ustosunkować się do tego filmu. Zazwyczaj nie lubię kina
azjatyckiego, ale w tym przypadku wizja brutalnego świata, w którym rodzi się
miłość między dwójką młodych ludzi walczących o przetrwanie, naprawdę mnie
zafascynowała. Klimat „Ruin” można w pewnym stopniu uznać za poetycką opowieść,
ze względu na piękne zdjęcia w wykonaniu Ari
Wegner , która została uhonorowana nagrodą
specjalną przez członka jury Ryszarda Lenczewskiego, operatora m.in. „Idy”.
Zaskoczyło mnie przyznanie kolejnej
nagrody specjalnej filmowi „Kebab i
horoskop” Grzegorza Jaroszuka. Przyznam, że od kilku miesięcy czekałam na
okazję, aby móc zobaczyć ten film, wiedziałam że należy się przygotować na
abstrakcyjne poczucie humoru. Zdecydowanie był to film, który najbardziej
odbiegał od wszystkich festiwalowych propozycji, dlatego zgadzam się z
uzasadnieniem jury czyli przyznanie
wyróżnienia „za odważne podążanie własną
ścieżką”. Różnorodność międzynarodowego kina potwierdziły nagrody z krajów
bałkańskich – za najlepszą animację uznano chorwacką produkcję „Choban” Matiji Pisacić, a Nagrodę
Publiczności zgarnął serbski „Open cage”
Sinisy Galic, który niestety będę musiała nadrobić w przyszłości.
Zwycięski "Ruin"
Okazało się, że większość widzów Sopot Film Festivalu
bardziej doceniała sekcje pozakonkursowe. Podczas projekcji tytułów „Spectrum 14/15” ogromną popularnością
cieszył się „Lewiatan”, „Dzikie historie” i „Viviane chce się rozwieść”. Ten ostatni
szczególnie przypadł mi do gustu i uważam go za jeden z najlepszych filmów
pokazywanych w Sopocie. Pozytywnie zaskoczyły mnie filmy z serii Kobiecego kina skandynawskiego,
zwłaszcza wspomniany już „Hotel”
oraz „Młoda Sophie Bell”. Ten drugi
opowiada o nastoletniej Sophie, która po zakończeniu szkoły średniej kłóci się
ze swoją przyjaciółką Alice, a ta bez słowa wyjeżdża do Berlina. Wkrótce potem
do Sophie dociera informacja o śmierci dziewczyny. Postanawia podążyć jej
śladami, aby poznać prawdę o najbliższej jej osobie. Na uznanie zasługuje
również wybór filmów dokumentalnych – oscarowy „Citizenfour”, ukraiński „Jestem
Femen”, austriacki „W piwnicy”
oraz duński „Oddaleni o cztery litery –
Dzieci w czasach ADHD” to kino wysokiej klasy. Jednak przede wszystkim za
największe osiągnięcie filmowych wyczynów uznaję zmianę opinii na temat „Idy”. Obejrzałam ten film po raz drugi,
lecz tym razem na wielkim ekranie, co znacznie zmieniło mój punkt widzenia.
Wcześniej uważałam, że jest to zwyczajna opowieść uzyskująca klimat dzięki
czarno-białym zdjęciom, teraz rozumiem, że to właśnie kameralność tej historii
jest jego największą zaletą.
fot. Dominik Jagodziński
Moje pierwsze spotkanie z sopockim festiwalem było dla mnie
sporym zaskoczeniem. Nigdy wcześniej podczas tego typu imprez nie spotkałam się
z tak kameralnym i luzackim klimatem. Niektóre sale projekcyjne mieściły
kilkadziesiąt osób, przez co sposób odbierania filmu był bardzo żywy, gdy ktoś
nagle zaczął się śmiać lub komentować. Również ceremonia wręczenia nagród
odbywająca się na mini plaży obok dworku Sierakowskich potęgowała specyficzny
charakter festiwalu. Goście na leżakach mogli delektować się koncertem zespołu Olo Walicki Kaszebe II podczas
projekcji fragmentów niemego filmu „Metropolis”.
Sprawiło to uśmiech na twarzach wszystkich zebranych, koniec prawie każdego
festiwalowego dnia można było spędzić relaksując się na plażowych koncertach,
pokazach kina niemego lub rewii filmowej „Jutro
będzie lepiej”. Ale moje serce podbił wczorajszy spacer filmowy po miejscach w Sopocie Południowym, w których
powstawały dziesiątki polskich filmów i seriali. Dwójka przewodników
prezentując na zdjęciach stare kadry z pasją opowiadała historie powstawania
m.in. „Sztosu”, „07 zgłoś się” czy „Dwóch ludzi z szafą” . Jestem przekonana,
że w przyszłym roku powrócę na kolejną odsłonę Sopot Film Festiwalu, właśnie za
ten wakacyjny luz i świetnie dobrany repertuar.
Polecam śledzenie na Facebooku Spacerów Filmowych
fot. Jacek Szycht
PS. Aby poznać festiwal od środka polecam obejrzeć nagrania z kroniki filmowej Sopot Film Festivalu.
Komentarze
Prześlij komentarz