Sztuka dokonywania festiwalowych decyzji - 15 Sopot Film Festival
Bywalcy festiwali filmowych dobrze wiedzą, jak istotnym jest
szczegółowe zapoznanie się z programem wydarzenia. Lokalizacje sali projekcyjnych
oraz godziny pokazów powodują, że niekiedy trzeba podjąć trudną decyzję o
rezygnacji z upragnionego filmu. Zazwyczaj dopiero w momencie ogłoszenia
werdyktu jury można pożałować swojego wyboru. Mam nadzieję, że moja żyłka
hazardzisty słusznie podpowiada mi dobór programu. W ciągu ostatnich dwóch dni
zapoznałam się z połową tytułów biorących udział w konkursie filmów krótkometrażowych
i mogę z dumą przyznać, że dwie polskie produkcje zdecydowanie stały się
faworytami publiczności. Jedną z nich jest jest etiuda studenta Gdyńskiej
Szkoły Filmowej Miłosza Sakowskiego „Dzień
babci”. W roli tytułowej babci występuje Anna Dymna, która samotnie żyje na
skraju ubóstwa i walczy o utrzymanie mieszkania komunalnego. Pomaga jej w tym
chłopak podający się za kolegę jej wnuczka, którego ta nie ma. Cudownie
opowiedziana historia, pełna smaczków i humoru. Istna kwintesencja kina
krótkometrażowego! Podobnie można powiedzieć o filmie „Źle nam z oczu patrzy” Arkadiusza Biedrzyńskiego, który inspirowany
jest prawdziwą historią o 30-letnim mężczyźnie z kryminalną przeszłością
zamkniętego z nastoletnią dziewczyną w oczekiwaniu na nalot policji. Niesamowicie
emocjonujący obraz, choć ukazany oszczędnymi środkami.
fot. Jacek Szycht
Zdecydowałam się także na obejrzenie w ramach retrospektywy
filmu Jerzego Skolimowskiego „Cztery
noce z Anną”. Od dawna film ten czekał na mojej liście do nadrobienia, ale
po rozczarowaniu obrazem „Essential
Killing” miałam obawy czy tego rodzaju kino do mnie trafia. Na szczęście
kameralna historia mężczyzny zakochanego w swojej sąsiadce mnie urzekła.
Zwłaszcza, że aby spędzać czas ze swoją ukochaną dosypywał jej środka nasennego
do cukru i włamywał się do jej mieszkania. Doskonale czas spędziłam również
podczas seansu duńsko-szwedzkiego „Hotelu”.
Mówi on o ludziach z grupy wsparcia, którzy w ramach ucieczki od swoich
doczesnych problemów uciekają wspólnie z tour po hotelach i próbują prowadzić
terapię na własną rękę. Opiewa to w tragikomiczne momenty znajdujące kulminację
niczym z „Dzikich historii”. Nieco
bardziej porażającym był obraz austriackich piwnic widzianych okiem Ulricha
Seidla, reżysera trylogii „Raj”, w
dokumencie „W piwnicy”. Okazuje się,
że tamtejsza społeczność skrywa w nich uwielbienie do sadomasochistycznych
zabaw, lalek do złudzenia przypominających niemowlęta, broni oraz…Adolfa
Hitlera.
fot. Paulina Przekop
W niedzielę zrezygnowałam ze spaceru szlakiem sopockich
plenerów filmowych na rzecz kolejnego pokazu filmów krótkometrażowych. Po
obejrzeniu galerii zdjęć nieco pożałowałam tego wyboru, ale na szczęście
ostatniego dnia festiwalu odbędzie się drugi spacer, na którym pojawię się już
obowiązkowo. Po południu wybrałam nieznany mi film „9”, który pojawił się na festiwalu jako przedstawiciel zjawiska
diselpunk w kinie. Okazał się on bardzo sympatyczną animacją rozgrywającą się w
postapokaliptycznym świecie szmacianych lalek. Zdecydowanie jest to produkcja
nadająca się do seansu z grupą towarzyszy, również dzieci. Jednak moim
festiwalowym ulubieńcem stał się tegoroczny izraelski kandydat do Oscara - „Viviane chce się rozwieść”. Kameralna
opowieść rozgrywająca się wyłącznie na sali sądowej przedstawia batalię kobiety
rozczarowanej wieloletnim małżeństwem. Stając przez sądem religijnym szybko
przekonuje się, że za wszelką cenę wszyscy będą starali się ją nakłonić do
powrotu do męża, który uparcie odmawia zgody na rozwód. Kino światowej klasy! Wiedząc,
że film ten odpadł z ostatecznej rywalizacji o statuetkę aż mam ochotę zobaczyć
pozostałych, szeroko nieznanych kandydatów. Cieszę się, że w pogoni za głośnymi
tytułami organizatorzy Sopot Film Festivalu nie zapomnieli o kinie
dokumentalnym. „Jestem Femen”
chciałam zobaczyć od kiedy dowiedziałam się o jego polskiej premierze, ponieważ
chciałam zobaczyć czym tak naprawdę kierują się te młode dziewczyny, które z
gołymi piersiami krzyczą prowokacyjne hasła przeciwko ukraińskiej władzy.
Dzięki temu filmowi zrozumiałam, że nie chodzi tutaj tylko o propagowanie idei
feminizmu, ale też o ważną polityczną walkę z wschodnią dyktaturą. Fakt, że
nieco ucichło ostatnio o ich działaniu wynika z tego, że były zmuszone do
opuszczenia swojego kraju. Jednak te odważne dziewczyny nie poddają się i
propagują swoje idee w krajach we Francji, Niemczech czy Szwajcarii.
fot. Jacek Szycht
Oby moje szczęście do wybieranych tytułów utrzymywało się do
końca festiwalu J
Już za tydzień relacja z całego wydarzenia, a na bieżąco możecie śledzić mnie
na Facebooku.
Komentarze
Prześlij komentarz